piątek, 16 maja 2014

006

No i jest. Nowy rozdział. Co o nim sądzę? Hm. Bez komentarza z mojej strony. Chyba zbyt mocno zagmatwałam. Ale jak wielu mi mówi, moje opowiadania to coś w stylu Mody na Sukces. Każdy kocha każdego, jego kocha każdy, ale każda miłość jest nieodwzajemniona. Ale u mnie nie tyczy się to tylko miłości. ;-; Mam nadzieję, że nauczę się normalnie pisać. Przepraszam ;-;
Okej. Koniec użalania się nad sobą (głęboki wdech i wydech). Zabieram się za sekundę za Idiotę, więc prawdopodobnie ukaże się dzisiaj jeszcze tam nowy rozdzialik. Ale z racji godziny (jest 22:25 kiedy to piszę) równie dobrze mogę wstawić to po północy, więc teoretycznie nowy rozdział pojawi się jutro. Doooobra. Już nie przynudzam. Soraski ;-; Och, i napiszcie co sądzicie o nowym rozdziale. Nie obrażę się, jeśli nie będą to przychylne komentarze c:
Pozdrawiam,
~Viva (W porywach Izabela, Gupia ;-; wie o co chodzi, prawda? xD Z dedykacją dla Ciebie, szalona dziewczyno)

Rozdział 6

Siła wystrzelonego pocisku odrzuciła Tonym do tyłu. Na plaży rozległy się wrzaski i piski przerażenia. Sebastian musiał mieć coś z głową, że zaatakował w miejscu publicznym.
Przez odrzut Tony wpadł na Alexa, przygniatając go, gdy razem upadli na piasek. Jego umysł przyćmiły fale bólu rozchodzące się z piersi po lewej stronie na całe ciało. Mimo to, Tony cały czas ukrywał za sobą przerażonego Alexa.
Gdy Sebastian z sadystycznym uśmieszkiem wycelował w drugiego chłopaka, Tony kopnął go od spodu w nadgarstek, dzięki czemu broń znalazła się parę metrów od nich na rozgrzanym piasku.
Zanim Tony'ego dopadł stary kumpel z wojska, jeden z karków rzucił się na niego i złapał za ramiona. Drugi poszedł za przykładem pierwszego i podniósł Alexa, który był blady jak śnieżnobiałe prześcieradło.
Tony mimo bólu starał się wyrwać, lecz było to trudne, bo przez utratę krwi zaczęło mu się kręcić w głowie. Już niejednokrotnie był ranny, więc wiedział, że zostało mu mało czasu na nogach. Zaraz będzie tak słaby, że nie będzie wstanie obronić Alexa. Jego sytuację pogarszało wyrywanie się, więc zaprzestał tego i wściekłym wzrokiem popatrzył na Sebastiana, który zastanawiał się, czy iść po broń, czy nie. W końcu zdecydował, że zostanie na miejscu.
- Mamy mało czasu, prawda? - spytał niby sam siebie. - Ty się zaraz wykrwawisz - powiedział do Tony'ego - a także policja jest już pewnie w drodze. Ale wiesz... trochę się spóźnią. Jak to psy służące panu Kingowi. Pan King ma duże wpływy, jeżeli wiesz, o co mi chodzi... Dzięki temu nie jestem nawet zagrożony jeśli zabiję kogoś w miejscu publicznym. Przywilej pracowania dla pana Kinga. Fajnie, co nie, szczeniaku?
Tony w odpowiedzi zacisnął jedynie zęby. Kątem oka widział Alexa, który wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego niż przedtem.
Sebastian zauważył nerwowe zerknięcie Tony'ego i cicho zachichotał. Podszedł do Alexa i złapał go za policzki, mocno je ściskając. Przybliżył się do niego i popatrzył na rannego.
- Królewicz ochrania swoją księżniczkę? - spytał rozbawiony. - Ciekawe jak to jest patrzeć na śmierć kogoś kogo lubisz... Chcesz zobaczyć?
- Zostaw go! - wrzasnął Tony i silnym szarpnięciu wyrwał się trzymającemu go mężczyźnie.  Odwrócił się gwałtownie i zdzielił go prawym prostym, a potem mocno kopnął w genitalia. Mężczyzna zawył z bólu i runął na piasek. Tony zwrócił się w kierunku Sebastiana, lecz ten zareagował zanim Tony dokończył obrót. Jego zwinięta dłoń wylądowała prosto na nosie Tony'ego, który zachwiał się, gdy poczuł, a również usłyszał chrupnięcie. Lecz nie przestał atakować. Złapał Sebastiana za pięść i pociągnął w swoim kierunku, a potem zdzielił go z główki, łamiąc mu nos. Potem szybko kopnął go prosto w lewe kolano, zanim Sebastian zdążył zareagować.
Mężczyzna trzymający Alexa puścił chłopaka i ruszył na Tony'ego, który czuł, że zaraz zemdleje. Mimo to zrobił pewny unik, gdy jego przeciwnik chciał powalić go lewym sierpowym. Tony złapał go w pasie i runął z nim na piasek. Zaczął okładać go pięściami, chcąc jak najszybciej go oszołomić. Gdy po parunastu sekundach mu się to udało, wyszarpnął broń z jego kabury na pasku pod luźną koszulką. Zeskoczył z niego dokładnie w momencie, gdy Sebastian ruszył do ataku. W wyćwiczonym odruchu odbezpieczył broń i strzelił mężczyźnie prosto między oczy, sprawiając, że Sebastian cofnął się gwałtownie i spadł na piasek, brocząc go krwią.
Tony jakby zapomniał, że jest w obecności Alexa. Resztka krwi jaką posiadał uderzyła mu do głowy. Czuł jak ciepła ciecz spływa mu po brodzie ze złamanego nosa i kapie na zakrwawiony tors. Fale bólu atakowały go w rytm przyśpieszonych uderzeń serca. Przełykając ślinę, połykał krew, lecz ignorował to. Zaczynał czuć, że odpływa. Powieki mu ciążyły, a wszystkie kończyny wydawały się być z ołowiu. Opadł na kolana i upuścił broń obok siebie. Zaczął mrugać, chcąc odepchnąć od siebie czerń napierającą na niego z każdej strony, lecz nie potrafił tego zrobić. Był śpiący, tak strasznie śpiący. Chciał zasnąć.
Zaczął upadać na ziemię. Poczuł piasek w ustach. Zanim zamknął oczy zobaczył jak dwaj żyjący mężczyźni uciekają. Spanikowany Alex zaczął wołać jego imię i wzywać pomoc.
Tony po chwili poddał się ciemności.
*
Gdy zaczął się wybudzać, czuł tylko i wyłącznie ból, a także twarde łóżko pod nim. Jęknął przeciągle i otworzył oczy, mrugając szybko, by przystosować źrenice do jasnego, szpitalnego światła.
Poprawił się na niewygodnym łóżku, ale zaraz tego pożałował, gdy wstrząsnął nim ból. Syknął i zrezygnowany zacisnął zęby. Rozejrzał się wokół. Leżał samotnie na środku szpitalnego pokoju. Obok łóżka stały wszytkie potrzebne aparatury do mierzenia jego stanu, a także podłączona do niego kroplówka. Z drugiej, lewej strony - z perspektywy Tony'ego, ma się rozumieć - stał metalowy stoliczek pomalowany na biało, a także szare krzesło, które aż wyglądało na strasznie niewygodne. Ściany pomieszczenia były dwukolorowe, przedzielone po środku poziomym paskiem. Na dole dominował kolor jasnoniebieski, a na górze biały. Sufit także był tego jaśniejszego koloru.
Tony wytężył siły i złapał za przycisk, którym przywołał pielęgniarkę. Po mniej więcej pół minucie do sali weszła kobieta, którą od razu rozpoznał. Była to Joana Kowalsky, którą poznał w WLCH (Wojskowe Laboratorium Chemiczne, jakby ktoś nie pamiętał)
- Pracuje tu pani? - spytał zdziwiony, mocno zachrypniętym głosem. Miał w gardle pustynie.
- Owszem - odparła z uśmiechem i podała mu szklankę wody, którą od razu wypił i podziękował. - Profesor Trucker także. To szpital matki Alexa Someba - dodała cicho. - Rozumiesz, "trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej"... Jak się czujesz?'
- Jakbym miał przepięknego, ogromnego kaca - wyznał Tony. - Wszystko mnie boli, w głowie mi szumi...
- To przez utratę krwi. Musieliśmy zrobić transfuzję - wytłumaczyła i złapała kartę Tony'ego, pisząc coś w niej. - Kula, która trafiła w pierś, była pięć milimetrów od serca. Masz szczęście, że żyjesz. Po za tym, masz złamany nos, ale ładnie ci go nastawiliśmy, więc śladu po tym nie będzie - uśmiechnęła się. - Ale będziesz miał przepiękną bliznę na piersi i z tyłu, na plecach. Kula przeszła na wylot.
Tony westchnął.
- Świetnie... Ach, tak po za tym... czy pan O'Malley jest może na mnie zły? - spytał nerwowo, a kobieta uniosła brwi.
- Oczywiście, że jest zły. Wściekły - powiedziała, a Tony zbladł. - Ale nie na ciebie - dodała. - Jest wściekły na tych, którzy cię napadli. I przez to, że wylądowałeś w szpitalu.
Kobieta przygryzła wargę i odwróciła się, by zamknął drzwi. Poprawiła kitel i usiadła na krześle obok łóżka Tony'ego.
- Coś ci powiem... Ale nie mów tego O'Malleyowi, bo mnie zabije. Rozumiesz? - Tony kiwnął głową. - Po prostu lepiej żebyś dowiedział się teraz, niż później.
Pani Kowalsky wyjęła z kieszeni cienki, mały zeszycik i otworzyła go, a potem wyjęła zdjęcie. Podała go Tony'emu, a on zdziwiony popatrzył na cztery osoby na zdjęciu. Była to pani Kowalsky, profesor Trucker, a także O'Malley. Obok niego stał uśmiechnięty chłopak, który opierał się o O'Malleya. Gdyby nie blond długie do ramion włosy, Tony powiedziałby, że to on tam jest. Ten chłopak, stojący obok jego pracodawcy, wyglądał jak Tony! Różnili się tylko włosami, a także chyba wiekiem, bo ten na zdjęciu wyglądał na troszeczkę starszego niż Tony.
- To syn O'Malleya - wytłumaczyła pani Kowalsky oniemiałemu chłopakowi. - Zmarł dwa lata temu od postrzału w serce, gdy był na kolacji ze swoją narzeczoną. Złodziej, chciał pieniędzy. Dostał to, czego chciał, ale bał się, że pójdą na policję. Syn O'Malleya zasłonił swoim ciałem swoją narzeczoną.
Tony obserwował twarz pani Kowalsky. Wyglądała na smutną. Chłopak ze zdjęcia musiał być jej bliski.
- Peter, tak miał na imię, też służył w wojsku. Chciał być taki jak ojciec... Na tych targach, O'Malley nie chciał kupić ciebie - powiedziała nagle kobieta. - Miał zamiar kupić niejakiego Evana. Ale gdy zobaczył ciebie w katalogu... On po prostu tęskni za swoim synem. Wyglądasz identycznie co on. Może to przeznaczenie... nie wiem - wzruszyła ramionami. - O'Malley rozpaczał po śmierci Petera. Teraz może udaje głupiego, jakby w ogóle go to nie interesowało, ale w głębi duszy boi się o ciebie. On uważa cię za syna. Gdy usłyszał, że zostałeś postrzelony, dostał furii. On...
- Chwila! Proszę poczekać - przerwał jej zdenerwowany Tony. - Po co mi to pani mówi? Myśli pani, że jak teraz o tym wiem, będę się zachowywał jak zmarły syn O'Malleya? Taką ma pani nadzieje?
- Nie... Nie to miałam na myśli. Chodzi o to...
Nagle drzwi od sali się otworzyły i stanął w nich Alex. Za nim stał starszy mężczyzna, jego ojciec. Pani Kowalsky zamknęła usta i wstała z krzesła. Mruknęła coś pod nosem o nagłym wezwaniu i wyszła z pomieszczenia. Tony dyskretnie schował zdjęcie pod kołdrę i uśmiechnął się do Alexa. Chłopak wyglądał dobrze, chociaż był lekko blady.
- Cześć, Alex. Dzień dobry, proszę pana - powiedział, odganiając od siebie dopiero co usłyszane informacje od pani Kowalsky.
- Cześć, Tony - powiedział chłopak z ulgą i podszedł do niego. - Wreszcie się obudziłeś!
- A... a ile byłem nieprzytomny?
- Okrągły tydzień - odpowiedział ojciec Alexa. - Wszyscy strasznie się martwiliśmy. Nazywam się Henry Someb, jestem ojcem Alexa.
- Miło mi pana poznać - uśmiechnął się przymilnie, chcąc wywrzeć jak najlepsze pierwsze wrażenie.
- Odwiedzałem cię z Alexem codziennie, mając nadzieję, że się wybudzisz i będę mógł z tobą porozmawiać. Dzisiaj nam się poszczęściło. Chciałbym cię najmocniej przeprosić, a także podziękować za uratowanie życia mojego syna - wytłumaczył i położył dłoń na ramieniu Alexa, który cały czas nerwowo patrzył na Tony'ego, jakby się bał, że chłopak zaraz wykituje. - Moja rodzina ma wpływy, a także posiada wielu wrogów... Nigdy jeszcze nie zdarzyło się nic takiego jak teraz, że zaatakowano nas publicznie... Gdyby nie twoje... opanowanie... Alex już by nie żył. Jeszcze raz dziękuję, a także przepraszam, że rodzina Someb naraziła cię na niebezpieczeństwo. Odwdzięczymy ci się jakoś. Opłacimy wszystkie koszty związane ze szpitalem i rehabilitacją. O to nie musisz się martwić.
Tony pokiwał lekko głową i przygryzł wnętrze policzka. Henry Someb z wyglądu nie wyglądał na jakiegoś mafioza. Ale już nieraz spotykał się z ludźmi o wyglądzie aniołka, a którzy później bezkarnie zabijali cywilów na jego oczach. Dlatego był czujny. Tony MUSIAŁ być czujny.
- Tato, chcę pogadać z Tonym sam na sam. Wróć do domu sam. Douglas mnie odwiezie - rzekł Alex ku lekkiemu zaskoczeniu Tony'ego. Chyba nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Miał nadzieję na dłuższą rozmowę z jego ojcem.
- Douglas jest zaraz za drzwiami. Mam nadzieję, że nic się nie wydarzy - odparł mruknięciem starszy Someb. Ścisnął ramię swojego syna i wyciągnął dłoń ku Tony'emu. Wymienili silne i zdecydowane uściski, a potem mężczyzna wyszedł z sali osiemnastolatka, zostawiając chłopców samych.
Alex usiadł na krześle obok łóżka, a Tony podniósł się do pozycji półsiedzącej. Podciągnął do góry cienką kołdrę, jednocześnie przesuwając nieświadomie ręką po opatrunku na piersi. Alex to zauważył i skrzywił się lekko.
- Strasznie cię przepraszam - powiedział cicho. - Nie chciałem cię narażać na bezpieczeństwo. Nikogo nie chcę. Ale ty wylądowałeś przez moją rodzinę w szpitalu. Niemal umarłeś...
- Nic mi nie jest - zapewnił go, gładko kłamiąc. Tak naprawdę był wściekły, że musi tu leżeć, ale złość nie była wymierzona w Alexa. Tylko w niejakiego Kinga. - Tylko... wybacz moją śmiałość... jestem ciekaw, dlaczego ci mężczyźni cię zaatakowali.
Alex przez chwilę patrzył na obitą twarz Tony'ego i w końcu uznał, że chłopak zasłużył na wyjaśnienia. Uratował mu przecież życie.
- Wiesz... mój ojciec jest dyrektorem wielkiej firmy komputerowej. Ma wiele znajomości, układów i tym podobne. Głównie przez sam fakt, że jest bogaty i wpływowy, ludzie go nienawidzą i mu zazdroszczą. Ma jednego głównego konkurenta, który nie cofnie się przed niczym. Sam zresztą widziałeś. A raczej poczułeś - skrzywił się.
- Och, mówisz o tym Kingu?
Alex skwapliwie kiwnął głową i zaczął skubać krawędź kołdry, pod którą leżał Tony. Chłopak uznał, że więcej z niego nie wyciągnie, więc zmienił szybko temat, pytając co się działo po tym jak stracił przytomność.
- Przyjechała policja i pogotowie - wytłumaczył młody Someb w odpowiedzi. - Zabrali cię do szpitala, ja pojechałem z tobą w karetce. Gdy byłeś na intensywnej terapii, do szpitala przyjechał mój ojciec. A także twój wujek. Pan O'Malley. Był... wściekły. Chociaż wściekły to mało powiedziane.
- Cały wujek! - zaśmiał się nerwowo Tony. Wujek? Nie chciał takiego wujka za żadne skarby. Zresztą, ostatni kontakt z rodziną miał jakieś trzy lata temu, gdy łaskawie przyjechali go odwiedzić. Tak naprawdę, Tony nie chciał ich widzieć.
- Następnego dnia poszedłem normalnie do szkoły, bo nie potrafiłem wytrzymać w domu. Oczywiście pod budynkiem stała ochrona - mruknął zdruzgotany. - To było okropne. Nie to, że mnie pilnowano. Ale to co się działo w szkole. O tym napadzie było głośno w gazetach. Rzecz jasna nie podali naszych danych, ale drużyna zorientowała się po twojej nieobecności i moim zachowaniu.
- Derek na pewno się ucieszył, co? Że jestem w szpitalu.
Alex zrobił lekko oburzoną minę.
- Derek może i wygląda na takiego co nie lubi nowych, ale taki nie jest! - powiedział ożywiony. - Wręcz przeciwnie. Zamartwiał się razem ze mną. Lucas, Erik i Minoo to sami.
Mimo słów Alexa, Tony nie potrafił sobie wyobrazić ciemnoskórego Dereka, który ze zmartwioną miną pyta się, czy z Tonym jest wszystko dobrze. Resztę drużyny tak, ale nie Dereka! To było po prostu niemożliwe.
- Dobra, może masz rację - przyznał Tony, nie chcąc wszczynać kłótni. - Przepraszam.
- Nie - zreflektował się chłopak. - To ja przepraszam. Nie powinienem na ciebie naskakiwać. Po prostu jestem zmęczony całą tą sytuacją. Byłem - zresztą dalej jestem - przerażony. Bałem się, że umrzesz.
- Jestem twardy. Wyliżę się raz dwa - odparł z uśmiechem Tony.
- Mam nadzieję - wyznał Alex. - Bo jako nowy członek drużyny musisz z nami trenować, więc ani mi się waż przedłużać swojego pobytu w szpitalu czymś takim jak nagły spadek zdrowia.
Tony zaśmiał się, ale od razu tego pożałował, bo znowu zabolało go całe ciało. Alex to zauważył i zrobił przerażoną minę, co rozśmieszyło Tony'ego jeszcze bardziej.

sobota, 5 kwietnia 2014

005

O Jezus, Jezusicku... Czemu to się staje takie dziwne? Czemu mam wrażenie, że znowu napiszę coś kompletnie dennego? Przepraszam, idę się powiesić ;-;

Rozdział 5

- Dobrze... Wszystko idzie tak jak powinno.
Tony właśnie zdał O'Malleyowi raport z całego dnia. On także był zaskoczony istnieniem Lisy, lecz podchwycił pomysł Tony'ego.
- Masz rację. Nawet i lepiej by było, gdybyś zbliżył się też do dziewczyny - powiedział, krążąc nerwowo po pokoju. - Skoro całymi dniami siedzi w domu, powinna wiedzieć nawet więcej niż Alex. Ale dalej masz go uwieść!
Chłopak nieznacznie się skrzywił. O'Malley to zauważył i spytał:
- Co znowu? - Jego ton już nie był przyjazny, tylko niemal wściekły. To nieco zaskoczyło Tony'ego.
- Ja... Ja tylko pomyślałem sobie, sir, że może łatwiej by było... głównie dla mnie... gdybym miał uwieść osobę przeciwnej płci... Sir...
- Nie ma mowy! - zaśmiał się O'Malley, a zmarszczki na jego czole się wygładziły. - Masz uwieść Alexa. Tak będzie... zabawniej.... lepiej.
Tony przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze usłyszał. Tak miało być... zabawniej? Nie. Musiał się przesłyszeć.
O'Malley kazał mu odejść. Przed wyjściem Tony spytał się o pozwolenie na trening w terenie. Odpowiedź była pozytywna. Chłopak udał się do swojej sypialni i przebrał się w czarne spodenki do kolan i ciemnoniebieską koszulkę z krótkim rękawkiem. Zawiązał sportowe buty i zszedł na dół, po drodze mijając jakąś starszą pokojówkę. W kuchni spotkał tą młodą dziewczynę z rana. Gdy zobaczyła Tony'ego, zarumieniła się głęboko.
- Trzeba było mnie zawołać, paniczu, jeśli czegoś panicz potrzebuje - powiedziała nerwowo.
- Ja przyszedłem się tylko czegoś napić - stwierdził spokojnie. Obiad jadł już u Alexa. Teraz potrzebował się naładować H2O.
- Och, co panicz chce?
- Wody. Jest zimna?
- Tak, tak! Już podaję.
Po dwóch sekundach Tony dostał zimną wodę w szklance. Wypił wszystko dwoma łykami, podziękował i wyszedł z budynku. Dwa ochroniarze przy bramie kiwnęli mu głową i wypuścili go na ulicę zalaną gorącymi promieniami słońca. Chłopak truchtem zaczął biec wzdłuż granicy posiadłości, a potem tuż przy linii piasku plaży. Przebiegł jakiś kilometr i dopiero wtedy na plaży zaczął dostrzegać leżących ludzi. Niektórzy się opalali, a niektórzy pływali lub grali w piłkę plażową. Po jakimś czasie zaczął także mijać małe knajpki zapełnione ludźmi w strojach kąpielowych.
Było naprawdę gorąco, dlatego już po krótkim czasie koszulka przykleiła się Tony'emu do torsu i pleców. Dla wygody zdjął ją i schował do połowy w kieszeni spodenek. Biegł dalej, co chwile mijając kobiety, które przyglądały się jego wysportowanemu ciału.
- Hej! Hej, Tony!
Chłopak zwolnił, aż w końcu zatrzymał się koło uśmiechniętego Alexa. Chłopak stał na plaży w mokrych spodenkach, a krople wody skapywały mu z włosów na opalony tors. Tak jak Tony podejrzewał, Alex był smukły, chudy. W pewien sposób pociągający.
- Widzę, że ćwiczysz - zagadnął ciągle uśmiechnięty Alex. - Mi by się nie chciało w taki upał.
- Dlatego masz ciało astmatyka - odparł z przekąsem Tony.
- Hej! To wredne! - parsknął.
- Do usług - uśmiechnął się i ukłonił.
Nagle Alex złapał go za ramię, obrócił i przesunął ręką po całej długości pleców Tony'ego. Ten zadrżał lekko pod jego dotykiem. I nie żeby to było obrzydzenie! Właśnie problem w tym, że to NIE BYŁO obrzydzenie.
- Łał - wyrwało się z ust Alexa. - Skąd ta blizna?
- Huh? Ach...
Tony przypomniał sobie, że na ukos, od prawego ramienia aż do lewego biodra, na jego plecach ciągnie się długa, blada blizna lekko poszarpana na początku i końcu. To była pamiątka po jego pierwszym właścicielu i jego niesubordynacji. Mężczyzna uznał, że aby odpowiednio ukarać Tony'ego, należy zadać mu taki ból, jakiego nigdy w życiu nie czuł. I miał rację. Tony nigdy więcej nie sprzeciwił się jego rozkazom.
- Jak miałem piętnaście lat miałem mały wypadek z pewnym gościem.
- Napadł cię? - spytał przejęty Alex. Tony nie mógł zobaczyć jego twarzy, bo chłopak wciąż lekko dotykał jego pleców, wzniecając żar w jego podbrzuszu.
- Coś w tym stylu. Bardziej się nade mną znęcał...
- Nie żartuj! To musiał być cholerny gnój!
- Coś w tym stylu.
Alex wreszcie się cofnął i Tony mógł na niego spojrzeć. Chłopak wyglądał na nieco zmartwionego.
- Hej, jest okej! - zapewnił z uśmiechem Alexa. - To było dawno temu.
- No wiem, ale jak pomyślę, jak cholernie to musiało boleć - zadrżał.
- Nie było aż tak źle - skłamał. Tak naprawdę ból był nie do zniesienia.
Alex nie wydawał się przekonany. Tony zastanawiał się, czy chłopak mu współczuł. Naprawdę? To było zaskakujące.
Razem z Alexem poszedł do małego baru na plaży, gdzie roiło się od napalonych dziewczyn i młodych mężczyzn. Usiedli przy barze i Alex zamówił dla nich po coli z lodem. Zaczęli rozmawiać na różne tematy, nie poruszając już tego związanego z przeszłością Tony'ego.
Chłopak czuł się całkiem spokojny i wyluzowany, dopóki nie dostrzegł dorosłego, umięśnionego mężczyzny przy jednym ze stolików. Rozpoznał go, po znali się z koszarów. Kiedy Tony zaczynał, on - miał chyba na imię Sebastian - kończył karierę wojskową. Miał na koncie wojnę w Syrii i Czeczeni. Zawodowy komandos. Nie był jakoś wybitnie dobry, ale najgorszy także nie był.
Zaskoczył go widok Sebastiana w towarzystwie dwóch innych osiłków, którzy wyglądali jakby od urodzenia byli karmieni sterydami. Cała trójka obserwowała jego i Alexa, który właśnie śmiał się, opowiadając jak to fajnie było na wycieczce rok temu, kiedy pojechał razem z drużyną do Nowego Jorku. Tony dostrzegł broń w kaburze jednego z towarzyszy Sebastiana ukrytą pod dużą, luźną koszulką. Już na pierwszy rzut oka widać było, że interesują się Alexem. Tylko czemu?
Tony był nieuzbrojony. Właściwie to nie miał pod ręką niczego, co mogło by posłużyć za broń. Ale chyba nie zaatakują ich przy tych wszystkich ludziach? Więc jeszcze gorzej. Nie mogli teraz wyjść, bo oni mieliby ułatwione zadanie. Przeczekać też nie mogli, bo ludzi z czasem będzie ubywać. Nie ma drogi ucieczki.
Tony miał tylko jedno wyjście.
- Alex, masz może telefon przy sobie? - spytał Tony.
- Ta. Chcesz zadzwonić?
- Napisać sms-a. Mogę?
- Jasne.
Alex podał mu nowego samsunga. Tony napisał krótką wiadomość do O'Malleya. Wykuł jego numer na pamięć w drodze do szkoły.
Potrzebuję pomocy, trzy wielkie byki chcą dorwać Alexa. Sam im nie dam rady, nie mam broni. Jesteśmy w barze na plaży przy hotelu Marcies.
Tony obawiał się, że O'Malley się wścieknie.
Oddał Alexowi telefon zaraz po usunięciu wszelakiego śladu swojej aktywności na urządzeniu.
- Wiesz, jesteś całkiem fajny - powiedział nagle Alex. - Taki opanowany. Nawet Derek nie wyprowadził cię z równowagi. I jesteś przystojny, wysportowany. Istny ideał, wiesz? Też tak chcę.
- Nie jestem ideałem, Alex - odparł ze śmiechem. - Mam wiele wad.
- Ta, jasne - zaśmiał się. - Uważaj, bo uwierzę!
- Naprawdę! Zresztą, według mnie też jesteś fajny. Słodziak z ciebie.
Alex zakrztusił się colą. Zaczął prychać i kaszleć. Jak mały kotek, przeszło przez myśl Tony'emu. Gdy wreszcie chłopak zdołał złapać oddech, popatrzył na Tony'ego wielkimi oczami. Na jego policzki wypełzł gorący rumieniec.
- Łał, nawet uszy masz czerwone - wymknęło się Tony'emu.
- Ah! Nie patrz na mnie! - Alex podniósł szybko dłonie i zasłonił nimi twarz.
Tony uśmiechnął się lekko. Bam, krok po kroczku, a Alex się w nim zakocha. Heh, nigdy w życiu by nie pomyślał, że będzie podrywał chłopaka.
Złapał go za ręce i odciągnął je siłą od jego twarzy. Nachylił się - teraz to on się rumienił - i wyszeptał mu do ucha:
- Podobasz mi się. Masz coś przeciwko?
Odsunął się. Alex patrzył na niego czerwony jak burak. To było zawstydzające nawet dla Tony'ego, więc go rozumiał. Czuł się głupio. Ale przynajmniej jest coraz bliższy uwiedzeniu Alexa.
- J-ja... o mój Boże...
Alex zasłonił usta ręką i mruknął coś niewyraźnie.
- Nie słyszałem. Powtórz - powiedział Tony.
- To chyba raczej ty jesteś słodki, nie ja. - Jego głos był tak cichy i... ponętny... że Tony'emu od razu serce zaczęło bić o wiele szybciej.
- Ja...
Ale zanim zdążył dokończyć, Alex - cały czas zażenowany i speszony - wstał z krzesła i wybiegł z baru, zasłaniając zarumienioną twarz rękoma.
- Kurwa - sapnął Tony, widząc jak trzej mężczyźni wstają i idą za Alexem.
Wybiegł przed nimi i dogonił Alexa.
- Ach, nie, nie patrz teraz na mnie! - poprosił Alex. - Nie lubię być zawstydzony.
- To słodkie, ale chodź, musimy wracać do baru.
- Huh? - zdziwił się. - Niby czemu?
- Bo się jeszcze przeziębisz...
- Jest trzydzieści stopni.
- Może i tak, ale wiesz jak bywa...
- Witajcie.
Tony odwrócił się i zobaczył Sebastiana w towarzystwie tych dwóch osiłków. Instynktownie zasłonił zaskoczonego Alexa. Mężczyźni mieli na twarzach czapki z daszkiem, więc ludzie oddaleni o jakieś trzy metry nie mogli dostrzec ich twarzy.
- Drogi Alexie, pan King ma wiadomość dla twojego ojca - powiedział Sebastian i wziął od jednego z osiłków pistolet. Alex zacisnął palce na ramieniu Tony'ego.
- Odwal się gościu, bo wezwę policję! - fuknął Tony, modląc się w duchu, by Sebastian nie palnął, że się znają. Boże, przecież wtedy będzie spalony na całej linii.
- Heh, już się boję. Dosłownie szczam w gacie ze strachu - odparł i wymierzył w głowę Alexa. Tony zasłoni go swoim ciałem. - Huh? ... Dobra, w takim razie zabiję was obydwoje. Alex, swoją śmiercią przekażesz, że z panem Kingiem się nie zadziera.
Potem strzelił w serce Tony'ego.

piątek, 4 kwietnia 2014

004

Czemu mam wrażenie, że to zmienia się w zwykłe opowiadanie o zwykłej parce hetero? Nie ogarniam samej siebie... Przepraszam ;-;

Rozdział 4


Gdy skończyły się wszystkie lekcje, Alex złapał Tony'ego na parkingu i wpakował mu się do auta.
- Moje jest w naprawie - wytłumaczył, gdy dostrzegł pytające spojrzenie Tony'ego. Miałem ostatnio wypadek.
- Aha.
W drodze do domu Alexa chłopak zalewał Tony'ego potokiem słów, związanych dosłownie ze wszystkim. W jeden chwili mówił o dziewczynach w Miami, w drugiej o koszykówce, a w trzeciej opowiadał o świetnej knajpce dwie przecznice od szkoły. Tony słuchał go cierpliwie, nie chcąc przeoczyć żadnego szczegółu. Wszystko mogło mu pomóc we wpakowaniu rodziny Someb do więzienia. Nawet najmniejszy szczegół.
Alex Someb mieszkał w jednej z tych ogromnych willi w bogatej dzielnicy, w której wręcz nakazem było strzyżenie trawnika na pięć centymetrów, pielenie grządek z kwiatkami usadzonymi kolorystycznie, a także karygodne było nie posiadanie basenu nie mniejszego niż na sześć metrów na siedem. Rząd wysokich i białych, eleganckich will ciągnął się przez jakieś pięćset kilometrów, i nie różniły się od siebie niczym oprócz kolorem posadzonych kwiatów i wysokością ogrodzeń.
Dwaj ochroniarzy w ciemnych garniturach stało przed bramą wjazdową na parcelę rodziny Someb. Obydwoje byli wysocy i wyglądali jakby od urodzenia byli karmienie sterydami. Alex wychylił się przez okno i krzyknął do nich, by otworzyli i dopiero wtedy ruszyli się i uczynili to co im nakazano. Wcześniej stali jak dwa posągi.
Tony wjechał po żwirowanej drodze i zatrzymał się pięć metry od wielkich białych drzwi wejściowych, obok czarnego, luksusowego mercedesa, który wyglądał jakby dopiero co wyjechał z salonu.
- Moi rodzice są w pracy. W domu będzie tylko ochrona, służba i moja siostra - powiedział Alex, gdy szedł z Tonym ramię w ramię do drzwi wejściowych. Chłopak zauważył, że po środku znajdowała się pięknie rzeźbiona kołatka z lwim pyskiem.
- Masz siostrę? - Ton Tony'ego nie bez powodu był zdziwiony. O'Malley nie wspominał mu o jakimś drugim dziecku starszego Someba.
- Ta. - Na twarzy chłopaka pojawił się grymas niezadowolenia. Zatrzymał się z ręką na żelaznej klamce i popatrzył Tony'emu w oczy. - Rzadko kiedy przyprowadzam gości. To samo rodzice... Jeżeli robimy jakieś przyjęcie, Lisa jest cały czas w swoim pokoju pod kluczem... Tak właściwie to tylko ochrona, służba i Derek oraz Minoo wiedzą, że mam siostrę. Ona... ma nie po kolei w głowie. Parę lat temu próbowała popełnić samobójstwo. Od tamtej pory nie wychodzi z domu. Wszyscy, którzy ją wcześniej znali, myślą, że nie żyje. Sama tak chciała.
Szczerze, to Tony nie rozumiał czemu Alex mu o tym wszystkim mówi. Aż tak mu ufał? Przecież się nawet nie znali! Gdyby to Tony był na jego miejscu, nie rozpowiadałby tego wszystkiego tak na prawo i lewo. W ogóle by nikomu nie mówił.
- Jeśli możesz - poprosił nagle Alex - to zachowaj w tajemnicy wszystko co zobaczysz w moim domu. Inaczej będę musiał cię zabić - dodał ze słabym uśmiechem.
Tony uniósł kąciki ust.
- Możesz na mnie liczyć. Nie jestem typem gadusia.
- Dzięki.
W końcu weszli do środka. Tony nie przeżył szoku związanego z wystrojem budynku. Był taki jak sobie wyobrażał. Biały, elegancki, z prostymi, ciemnymi meblami i drogimi obrazami na ścianach. W pewnym momencie podszedł do nich starszy mężczyzna w surducie. Ukłonił się Alexowi i Tony'emu.
- Będę zajęty z moim nowym przyjacielem, Edgar - powiedział prosto z mostu Alex do lokaja. - Nikt ma nam nie przeszkadzać. Przynieś nam tylko zimną colę z lodem i jakieś przekąski. Dobre, zwyczajne przekąski, a nie jakieś ślimaki w occie. Mogą być czipsy. Zrozumiałeś?
- Tak, paniczu.
Lokaj odszedł, a chłopcy wspięli się po schodach na górę. Po drodze wyminęła ich pokojówka w szarym stroju. Była to kobieta w wieku zbliżonym do Edgara, z siatką zmarszczek na twarzy.
- To Reza - wyjaśnił Tony'emu Alex. - Żona Edgara. Pracuje u nas jeszcze ich córka jako kucharka i syn jako ogrodnik.
Tony pokiwał głową.
- Wejdź do mojego pokoju, to ostatnie drzwi po prawej stronie. Ja muszę do toalety. Za chwilkę przyjdę.
- Oooookeeeeej - odparł Tony i pewnym krokiem ruszył we wskazanym kierunku.
Pokój Alexa miał wymiary zbliżone do sypialni Tony'ego. Ściany były koloru morskiego, z białym sufitem. Dwa, duże okna zasłonięte białymi, zwiewnymi firanami, pod jednym wygodne, drewniane łóżko ze srebrną ramą i ciemnoniebieską narzutą. Biurko pod drugim oknem zawalone było całą stertą papierów, szkiców i zdjęć. To było jedyne miejsce w całym pomieszczeniu, gdzie panował taki bałagan. Tony szedł o zakład, że nawet w trzech wysokich szafkach z jasnego drewna wszystko było idealnie poukładane.
Tony nie wiedział co ze sobą zrobić. Nie chciał wyjść na nieuprzejmego siadając bez pozwolenia, ale uznał, że nikt z kumpli Alexa nigdy się tym nie przejmował. Zresztą, kto w wieku osiemnastu lat - na dodatek w XXI wieku - przejmuje się, czy może usiąść, czy nie. W końcu zdecydował się na wysoki fotel, bo jakoś nie podobało mu się myśl zepsucia idealnie pościelonego łóżka. Idealna precyzja. Jak w wojsku. Ten kto je składał, w koszarach zostałby pominięty podczas sprawdzania czystości miejsca spania, a to w przełożeniu na zwykłe życie było jak otrzymanie wielki, złoty puchar i masę pochwał.
Chłopak zerknął na treści kartek. Nie sądził, że Alex może być na tyle głupi, by zostawić coś ważnego na wierzchu, więc nie bał się zbesztania. Zresztą, mógł coś znaleźć. Ale wśród sterty papierów i innych rzeczy nie znalazł żadnych pożądanych informacji. W ogóle nie było na nich literek. Same szkice przeróżnych ludzi, zdjęcia samego Alexa, a także nie tylko. To zadziwiło Tony'ego. Chłopak wyglądał jakby był przymuszany do tych wszystkich zdjęć. Mimo to, wszystkie były piękne.
- Och!
Tony oderwał wzrok od zdjęcia, które trzymał w dłoni. Alex stał w drzwiach ze zmartwioną miną.
- Kto je zrobił? Ty narysowałeś te wszystkie rysunki? - spytał podniecony Tony.
- Moja siostra... To wszystko mojej siostry. Robi mi masę zdjęć, rysuje itp. Potem mi je przynosi i rzuca na biurko. Widzę, że dostarczyła nową dostawę.
- Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego - wyznał Tony. - Ma dziewczyna talent.
- Serio tak uważasz? Ja myślę, że to głupota.
Tony zauważył ruch w uchylonych drzwiach. Zerknął na nie i zauważył pośpiesznie oddalającą się postać dziewczyny.
*
- O, widzisz, widzisz? To ulubiony trik Dereka. Udaje, że umie biegać tylko średnią prędkością, a jak przychodzi co do czego to biegnie o wiele szybciej niż przeciętny człowiek.
Tony obserwował słabej jakości filmiki nakręcone zwyczajną kamerką z telefonu. Mimo nieco zamazanego obrazu, widział co się działo podczas nakręconego meczu. Trzeba było przyznać, że Derik, Erik i Alex byli naprawdę dobrzy w kosza. Ich ruchy były niemal piękne, równie piękne jak rysunki i zdjęcia siostry Alexa. Tony czuł się lekko zafascynowany nowymi doświadczeniami.
- Muszę do toalety - powiedział nagle.
- Przedostatnie drzwi - odparł Alex, przewijając filmik.
Tony wstał z fotela i wyszedł z pokoju. Będąc przy przedostatnich drzwiach zorientował się, że Alex nie sprecyzował i nie powiedział czy po prawej, czy lewej stronie. Bez sensu było już wracać. Tony zdecydował zaryzykować i wybrał białe drzwi po lewej. Trafił prosto do łazienki. Ale nie była ona pusta. Stała tam półnaga dziewczyna. Siostra Alexa. Trzymała w ręce zakrwawioną żyletkę.
- O mój Boże, przepraszam! - powiedział spanikowany Tony, zasłaniając oczy ręką i robiąc w tył zwrot. Lecz zanim zdążył się wycofać, dziewczyna złapała go za koszulkę i z zadziwiającą siłą wciągnęła chłopaka do łazienki, zamykając drzwi z głośnym trzaskiem.
Tony mimowolnie się w nią wpatrywał. Dziewczyna miała mniej więcej tyle samo lat co on. Była raczej przeciętnej urody. Metr sześćdziesiąt parę wzrostu. Chuda, z wycięciem w tali, małymi piersiami - chyba miseczka A - i z ciemnoblond lokami, które sięgały połowy pleców. Twarz w kształcie serca, z grzywką na prawą stronę. Jasnozielone oczy z szarą obwódką. Nos miała identyczny co brat, nawet nieco podobne rysy twarzy, ale tylko w bardzo małym stopniu. Tony zauważył świeże rany na lewym przedramieniu. Zwykłe, proste nacięcia ostrą żyletką. Krwi nie było dużo. Tylko małe krople, które spływały po wierzchu dłoni i palcach, skapując małymi kropelkami na białą powierzchnię  ziemi. Tony podejrzewał, że dziewczyna była tylko w bieliźnie po to, by nie ubrudzić ciuchów.
- Jeżeli powiesz coś mojemu bratu, to przysięgam, że cię zabiję.
Jak na tak małego człowieczka, dziewczyna miała dużo siły, a na dodatek potrafiła mówić takim głosem, że człowiekowi włosy stawały dębem na całym ciele. CAŁYM.
- Nie zamierzam mu nic mówić - zapewnił ją Tony, który starał się mówić jak najprzyjaźniejszym tonem, by choć trochę ją do siebie przekonać. - To twoja sprawa, nie moja. Nie wnikam. Wszedłem tu tylko przez przypadek. Przepraszam.
Dziewczyna patrzyła na niego podejrzliwym wzrokiem, aż w końcu wzruszyła ramionami.
Tony odwrócił się do drzwi i sięgnął ku klamce. Nagle zamarł z pewną myślą.
- Wiesz - zaczął - uważam, że pięknie rysujesz i robisz naprawdę dobre zdjęcia.
- Nie obchodzi mnie opinia kolejnego przydupasa mojego braciszka - odparła jadowicie.
- Lisa... prawda... Masz na imię Lisa. - To było stwierdzenie, nie pytanie. - Liso, nie jestem kolejnym przydupasem twojego brata. Nawet go nie lubię w taki sposób, jaki myślisz.
Potem wyszedł z łazienki. Gdy wchodził do pokoju Alexa przypomniał sobie o bardzo ważnej rzeczy.
- Zapomniałem skorzystać z toalety!

środa, 26 marca 2014

003

OMFG. Strasznie dużo czasu zajęło mi napisanie tego rozdziału, prawda? Dlaczego tak jest, wytłumaczone zostało w nowym rozdziale na stronie z Idiotą. Przepraszam, że tak długo trzeba było czekać. ;-; Postaram się poprawić.
No. Idę spać.
Miłego czytania!

3

Tony wymienił krótkie spojrzenie z Alexem. Ten zapewne pomyślał sobie, że gapi się na stojącą u jego boku szczupłą blondynkę, lecz tak naprawdę on lustrował wzrokiem chłopaka.
Alex Someb był niższy od niego o jakieś siedem centymetrów. Miał pewnie z metr siedemdziesiąt siedem wzrostu. Chłopak był szczupły, wysportowany, lecz bardziej chudy, bez widocznych mięśni, które wręcz ginęły pod workowatą bluzą z nazwą szkolnej drużyny koszykarskiej. Miał nieco dłuższe włosy w kolorze ciemnego blondu, puszyste i zapewne miłe w dotyku. Alex oczy miał barwy gorącego bursztynu. Tony podejrzewał, że spojrzeniem tych oczy potrafił poderwać każdą dziewczynę i zyskać przychylność innych uczniów męskiej płci. Ale na Tony'ego nie będzie to działało.
Tony wyminął Alexa i jego przyjaciół, i wszedł do sali, gdzie miał teraz zajęcia. W środku przy jednoosobowych ławkach siedziało już paru uczniów, a przy szerokim biurku koło tablicy siedziała pulchna nauczycielka z okularami wysadzanymi brylancikami na haczykowatym nosie. Sama kobieta wydawała się być sroga i nieugięta. Miała cienkie usta, chłodne szare oczy i pociągłą, zarumienioną twarz z dwoma podbródkami. Ubrana była w różową garsonkę i spódnicę. Tony'emu kojarzyła się z wielką, ludzką szynką na obcasach.
- Dzień dobry. Jestem Tony Devill, nowy uczeń - przedstawił saię chłopak, a kobieta krótko skinęła głową.
- Profesor Carper. Masz wszystkie książki? - spytała twardym głosem.
- Tak, proszę pani.
- Usiądź na ostatnim miejscu przy oknie. Przed tobą siedzi Alex Someb, ciągły gaduła. Jeżeli zaczniesz z nim rozmawiać na moich lekcjach, wyślę cię do dyrektora.
- Dobrze, proszę pani.
Tony odszedł i usiadł na wskazanym wcześniej miejscu. Ławka była podrapana na całej powierzchni, na dodatek ktoś w prawym górnym rogu prowadził rozmowę z kimś innym, kto siedział na tym miejscu. Tyczyła się głównie tego, jak okropna jest profesor Carper i jaki seksowny tyłek ma niejaka Catnees.
Chłopak wyjrzał za okno i przez chwilę obserwował przechadzających się na parkingu uczniów. Gdy zadzwonił dzwonek, Tony się lekko zgarbił, bo zauważył, że nikt w sali nie siedzi tak bardzo wyprostowany co on. Starał się przybrać luzacką pozę, ale nie wychodziło mu to za dobrze. Nie był przyzwyczajony do tego typu rzeczy. Od blisko czterech lat był wychowywany przez surową rękę generała. Jego właściciele także nie byli delikatni wobec niego. Dlatego teraz Tony'emu trudno było przybrać nonszalancką pozę, krzyżując nogi w kostkach i umięśnione ramiona na piersi.
Do klasy zaczęli wlewać się uczniowie. Rozchichotane nastolatki zerkały na niego, szepcząc między sobą. Tony ignorował je, niby od niechcenia przesuwając znudzonym wzrokiem po twarzach innych nastolatków. W końcu dostrzegł Alexa Someba. Udał, że gapi się na lekko pulchną dziewczynę metr od niego, by Alex nie pomyślał, że jest jakiś dziwny i nachalny.
Chłopak usiadł przed nim, a profesor Carper ostrzegawczo na niego spojrzała. Alex uśmiechnął się nonszalancko i ściągnął bluzę z barwami  drużyny koszykarskiej.
Zaczęła się lekcja. Tony słuchał słów nauczycielki, ale także wpatrywał się w smukłe plecy Alexa. Mimowolnie oceniał jego sprawność fizyczną i tym podobne. Taki nawyk z wojska.
Nagle w połowie zajęć, Alex Someb ziewnął i wyciągnął do góry ręce, by rozciągnąć mięśnie. Gdy wracał do poprzedniej pozycji, z lewej dłoni wypadła mu pogięta karteczka, która upadła na zeszycie Tony'ego i na której wierzchu napisane było czerwonym cienkopisem "Do Nieznajomego".
Tony rozwinął karteczkę. Tym samym czerwonym cienkopisem Alex napisał:
Cześć, nazywam się Alex Someb. Co ty na to, by wstąpić do szkolnej drużyny koszykówki?
Tony zauważył, że jak na chłopaka, Alex ma zgrabne i ładne pismo. Może to miało związek z jego orientacją? Szybko odepchnął od siebie tę myśl i nabazgrał odpowiedź.
Tony Devill. Dlaczego miałbym dołączyć do drużyny? Nawet nie wiesz, czy potrafię grać.
Chłopak obserwując kątem oka profesor Carper, rzucił przez ramię Alexa karteczkę na jego biurko. Po chwili otrzymał odpowiedź.
Jesteś wysportowany, wysoki i przystojny. Nawet jeśli nie potrafisz grać, nauczymy cię. Więc co ty na to?
To była dobra propozycja. Alex nieświadomie zbliżał do siebie Tony'ego, któremu właśnie na tym zależało. Miał takie polecenie od O'Malleya. Właśnie o to chodziło. Zaprzyjaźnić się i wydobyć od niego potrzebne informacje. Chłopak ułatwiał mu sprawę!
Nabazgrał pozytywną odpowiedź i odrzucił karteczkę Alexowi. Ten po przeczytaniu odwrócił głowę w kierunku okna i Tony mógł zobaczyć jego lekki uśmiech na ustach. Odpowiedzi nie otrzymał aż do końca lekcji angielskiego. Gdy zadzwonił dzwonek, Alex wstał i odwrócił się do Tony'ego.
- Jestem kapitanem drużyny. Miło mi cię poznać, Tony. Mamy teraz wuef. Razem z drużyną cię teraz sprawdzimy.
- A... co na to nauczyciel? - spytał i wstał. Był wyższy od Alexa. Chłopak musiał lekko zadzierać głowę  by patrzeć mu w oczy.
- Trener chce wygrać tegoroczne zawody międzyszkolne. Pozwoli nam na wszystko, jeśli chodzi o kosza - odparł chłopak z uśmiechem. - Chodź, przedstawię cię chłopakom.
*
Szkolna drużyna koszykówki składała się z sześciu (nie wliczając Alexa i Tony'ego) wysokich i jako takich wysportowanych chłopaków. Główna piątka składała się z Alexa, Dereka McLooda, który był najwyższy i najciemniejszy z całej drużyny, Lucasa Kinga, w połowie Japończyka, Erika Khalifa, chudego chłopaka z dredami spiętymi na karku, a także z Minoo Blacka, chudego chłopaka z urodą dziewczyny. Dwa rezerwowi byli pierwszoroczniakami, którzy wyglądali jak fajtłapy w okularach i za dużych strojach.
- A to jest Tony Devill - powiedział uśmiechnięty Alex do swoich przyjaciół. - Zaproponowałem mu wstąpienie do drużyny.
- Aleeeex - zaczął groźnie Derek McLood - znowu przyprowadzasz jakichś amatorów? No ileż można?
Tony od razu poczuł niechęć do Dereka. Wydawał się zadufany w sobie, jakby miał coś przeciwko całemu światu. A na dodatek patrzył na Alexa bardzo dziwnym wzrokiem. Jakby chciał go mieć przy sobie cały czas, nie pozwalając nikomu na dotykanie go, nawet patrzenie. A już w szczególności nie chciał by jego przyjaciel przejmował się kimś takim jak Tony.
Och, czyżby on jest zakochany w Alexie?, przemknęło przez myśl Tony'emu. Na to wyglądało.
- Derek, daj mu szansę, ładnie proszę - powiedział z uśmiechem Alex. - Zresztą, to ja jestem tu kapitanem, prawda? Mogę sprawdzać potencjalnych członków drużyny.
- Ech, rób co chcesz - mruknął.
Alex wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Tony kątem oka obserwował wszystkich członków i oceniał. Derek wydawał się być najlepiej wysportowany z nich wszystkich. Ale nie tak jak Tony. Na pewno nie przeszedł czteroletniego szkolenia wojskowego. Nie wytrzymałby tyle co on, więc jak na razie, Tony miał przewagę, nawet jeśli tylko on o wszystkim wiedział.
- Dobra! To może na początek zobaczymy, czy dasz radę grać jeden na jednego - powiedział nagle Derek i rzucił w kierunku Tony'ego piłkę, który sprawnie ją złapał. - Spróbuj mnie wyminąć i wrzucić ją do kosza.
- Yey, tylko daj mu trochę forów, Derek! - powiedział Minoo i uśmiechnął się miło do Tony'ego.
- Nigdy w życiu - prychnął chłopak i ustawił się jakieś cztery metry od kosza. - Dajesz, nowy.
Tony w duchu westchnął. Gdy stacjonował w bazie i koszarach, podczas wolnych chwil, grał z innymi szeregowcami w kosza. Czasem przyłączali się do nich pułkownicy, raz nawet zagrali z dwoma najważniejszymi generałami. Bywały chwile, że Tony naprawdę dobrze dogadywał się z innymi wojskowymi. Był to właśnie czas spędzony na grze w koszykówce.
Dlatego nie bał się zmierzyć z Derekiem. Grał już z większymi bydlakami niż on.
Ustawił się trzy metry przed chłopakiem i zaczął kozłować w miejscu. Przybrał luzacką minę, a gdy Alex krzyknął, by zaczynali, z niewyobrażalną szybkością ruszył na zaskoczonego Dereka. Na początku chciał przejść obok niego po prawej stronie, ale chłopak to przewidział i ruszył dokładnie w tym samym kierunku. Wtedy Tony obrócił się na lewej nodze, prawym ramieniem blokując oniemiałego Dereka. Podbiegł do kosza i zrobił idealny wsad, zawisając na parę sekund na koszu.
Zeskoczył na ziemię i podniósł piłkę. Potem odwrócił się w kierunku całkowicie oniemiałej drużyny.
- Grać w kosza trochę umiem - mruknął i rzucił piłkę Derekowi. - To co teraz? Przyjmujecie mnie?
*
Robiło się coraz lepiej. Alex był zachwycony pokazem Tony'ego. Od razu go przyjął i wstawił do głównej piątki, na miejsce Minoo, który sam zrezygnował ze swojego miejsca i z chęcią przyjął miejsce na ławce. Naprawdę nie wydawał się być zły ani coś w tym stylu. Pasowało mu siedzenie na ławce. To było zaskakujące, przynajmniej dla Tony'ego.
Gdy Alex zachwycał się razem z trenerem nowo nabytym członkiem drużyny, on skromnie stał z boku. Nagle obok niego pojawił się Derek.
- Nie wiem co kombinujesz, nowy, ale przejrzę cię - mruknął tak cicho, że tylko Tony go usłyszał.
- O ci ci chodzi? - Tony postarał się, by jego głos brzmiał nieco głupkowato.
- Przecież widzę jak na niego patrzysz. Jak nas oceniasz tym swoim wścibskim wzrokiem.
- Nie mam pojęcia o czym ty do mnie mówisz, koleś - powiedział z fuknięciem.
Derek odwrócił się w jego kierunku i popatrzył mu prosto w oczy.
- Widzę, że nie jesteś kimś normalnym. Zrobię wszystko, by Alex przejrzał na oczy. Wynajdę na ciebie twoje najgorsze grzechy. Dowiem się o wszystkim.
- Czy to wypowiedzenie wojny?
- Tak.
- Bezpodstawnie mnie oskarżasz. Gadasz same głupoty - mruknął Tony z westchnięciem. Machnął ręką zniecierpliwiony i zrobił krok do przodu. - Idę do szatni się przebrać, by zdążyć na następną lekcję.
Po paru krokach popatrzył ponownie na niego. Derek wyglądał jak rozjuszony byk stojący przed torreadorem.
- Jeżeli tak bardzo boisz się o Alexa, może powiesz mu co do niego czujesz? - spytał ze złośliwym uśmiechem. Mówiąc takie słowa, tak się zachowując, Tony czuł się jak nie on. Jakby był kompletnie inną osobą. - Na pewno się ucieszy, że jego przyjaciel chce go zerżnąć.
- Ty...!
- O czym rozmawiacie? - Alex pojawił się obok Tony'ego tak nagle, że ten niemal podskoczył.
- O jutrzejszym treningu. Chcę się trochę podszkolić i poprosiłem Dereka o radę - skłamał gładko Tony.
Alex uśmiechnął się ciepło do swojego przyjaciela.
- To fajnie. Właśnie, Alex. Jeśli chcesz, przyjdź dzisiaj do mnie do domu po szkole, pokaże ci filmiki nakręcone przez dziewczynę Minoo na naszych meczach. Obczaisz co i jak. Co ty na to?
Tony udał, że musi się zastanowić. Widział dziką chęć rozdeptania go jak robaka na ziemi przez Dereka. Droczył się. Jeśli wkurzy chłopaka, on w afekcie może palnąć co nieco o swoim przyjacielu. To pomoże Tony'emu w robocie.
- Spoko. Czemu nie. - Chłopak wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Alexa. - Gdzie jest sala od hiszpańskiego? To moja kolejna lekcja, a ja jeszcze nie wiem, gdzie są wszystkie sale...
- Och, też mam hiszpański, to cię zaprowadzę. Po drodze pokażę ci szkołę.
- Ok.
Tony przebrał się w rzeczy i poczekał na Alexa. Potem we dwójkę ruszyli na lekcje hiszpańskiego. Usiedli obok siebie.
Chłopak uświadomił sobie, że jego raport u O'Malleya będzie dzisiaj naprawdę smakowity. Pełen dobrych wiadomości.
Nie mógł się już doczekać, aż skończą się lekcje, a on pojedzie z Alexem do jego domu.

poniedziałek, 21 października 2013

Gome!

Ohayo! Muszę z przykrością stwierdzić, że mam kompletne zacięcie na pisanie. Brak weny. To wina szkoły. Za dużo nauki, przez co w ogóle nie mam czasu i ochoty pisać. Gome! Ale chętnie skorzystam z waszych propozycji. Jeśli macie jakieś pomysły na kolejny rozdział, chętnie je przyjmę! Tak więc czekam na wasze pomysły i jeszcze raz przepraszam.

wtorek, 8 października 2013

002

2

Po wprowadzeniu go w całą sprawę, O'Malley kazał mu zawieść się do swojego domu. Jak sie okazało, Tony miał mieszkać razem z nim w wielkiej rezydencji tuż przy plaży. Był nie mało zaskoczony, gdy młoda pokojówka zaprowadziła go do naprawdę dużego pokoju. Nigdy takiego nie miał. Łóżko z baldachimem, obszerne biurko z nowiutkim komputerem, ciemne szafy i komody. A na dodatek prywatna łazienka.
- O co w tym wszystkim chodzi? - szepnął sam do siebie, gdy leżał na wygodnym łóżku. - Nie rozumiem...
O'Malley był dla niego zbyt miły. Jego poprzedni właściciel traktował go tak, jak Tony przypuszczał; pomiatał nim, ciągle rozkazywał i karał ciężkimi ćwiczeniami za najdrobniejszą pomyłkę. Choć wpajano mu do głowy, że tak będzie, on miał nadzieję, że może jednak będzie lepiej. Ale po tygodniu tyrad, po prostu się przyzwyczaił i przestawił na tryb "Mam wszystko w dupie, niech robi sobie ze mną co chce. Płaci, to wymaga".
Teraz ten cały O'Malley nie mieścił mu się w głowie. Tony po prostu nie rozumiał, czemu ten facet w drogim garniturze od Armaniego wszystko mu ułatwia. Czemu dał mu taki pokój, czemu on mieszka z nim pod jednym dachem?
Tony przewrócił się na bok i wlepił wzrok w ścianę koloru brzoskwiniowym, z małymi spiralnymi wzorkami tuż pod sufitem. Rozmyślał o Evanie dopóki nie zmorzył go głęboki sen, w którym nie było snów, zmartwień i dziwacznego O'Malleya.
Spał do godziny piątej czterdzieści. Zegar na szafce koło łóżka zapiszczał, wyrywając go z czujnego snu. Lekko zaspany usiadł i przeciągnął zdrętwiałe mięśnie. Potem wstał i cicho poszedł do małej łazienki. Kabina prysznicowa z brodzikiem o czarnych kafelkach, biały sedes pod ścianą, a koło niego biała, marmurowa szafka z kranem, a nad nim duże lustro. Znalazł na małym stoliczku dwa ręczniki. Jeden duży, biały, puchowy, drugi mniejszy, też biały, ale z niebieskimi nitkami po bokach.
Tony rozebrał się do naga i poskładał ciuchy - wojskowy nawyk. Położył je na stoliczku i wsunął się do kabiny prysznicowej. Odkręcił wodę. Najpierw gorącą, a potem dla regulacji zimną.
Po dokładnym przemyciu swojego ciała, chłopak stanął przed lustrem, owinięty w pasie większym ręcznikiem, a drugim wycierając włosy i tors.
Tony Devill miał osiemnaście lat, ale czasami niektórzy cywile brali go za dwudziestoparo latka. Może to przez jego oczy - jasnoszare, nieskalane przez żaden inny odcień, które dawały mu wygląd poważnego pracownika wielkiej firmy. A może przez dorosłe rysy twarzy. Kwadratową szczękę, lekki zarost, prosty nos z zadartym czubkiem i dwa blade pieprzyki pod prawym okiem. Może przez czarne, krótkie włosy. Powodem mogło być także jego ciało. Wysportowane, wysokie. Wąskie biodra, silne bicepsy i ramiona.
Powodów było wiele. Począwszy od jego sposobu życia, a kończąc na jego wyglądzie. Tony dołączył do wojska jako zbuntowany dzieciak. Karny front go zmienił. Jak każdego z jego starego plutonu.
Chłopak wyszedł z łazienki. Od razu dostrzegł świeżo wyprasowane i złożone rzeczy na dopiero co pościelonym łóżku. Zaiste wojskowa precyzja, pomyślał z uznaniem.
Wytarł ciało do końca i założył czystą bieliznę. Potem czarne dżinsy, wygodne w razie niespodziewanego pościgu lub ucieczki, a także zwykłą, prostą koszulkę w kolorze białym z czarnymi napisami. Zawiązał wysokie buty wojskowe - do takich był już po prostu przyzwyczajony, nie ważne, że to Miami, gdzie temperatura sięga zenitu - i zszedł po schodach na dół.
Jak się spodziewał, O'Malley siedział już w obszernym salonie, przy długim mahoniowym stole, popijając kawę i czytając poranną gazetę przyniesioną przez jakiegoś szczyla.
- Sir, przepraszam za spóźnienie - Tony dygnął.
- Jakie spóźnienie? - zdziwił się O'Malley, odkładając gazetę i kawę. Patrzył na Tony'ego brązowymi oczami. - Nie ustalaliśmy godzin policyjnych ani nic tym podobnego.
- Owszem, sir, ale powinienem być gotowy przed panem. Tak mnie uczono... - dodał z widocznym wahaniem.
Mężczyzna pokiwał głową. Wskazał mi krzesło obok siebie.
- Jedz. Pogadamy też o sprawie - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Tak jest, sir.
Tony usiadł grzecznie po prawym boku O'Malleya i popatrzył na swój talerz. Tosty, świeżo upieczony chleb i plasterki pomidora oraz szynki. Obok talerza miseczka z dżemem, szklanka i dzban z sokiem.
- Zostałeś przydzielony do tej samej klasy co Alex Someb. To typowy szkolny popularniś - rzekł z niesmakiem mężczyzna. - Przedrzyj się przez korowód jego kumpli mięśniaków i blondynek-czirliderek i zaprzyjaźnij się z nim. Uwiedź go... Byle byś dowiedział się wszystkiego co możliwe o jego ojcu i tej organizacji. To dopiero początek semestru, więc nie przejmuj się, nie będziesz miał nic do nadrabiania - dodał, widząc pewien niepokój malujący się na twarzy Tony'ego.
- Nie, sir. Nie o to chodzi - mruknął osiemnastolatek.
- To o co?
- Mnie... mnie nie pociągają faceci - wytłumaczył z lekkim przestrachem, że rozzłości mężczyznę. - Nie jestem homofobem, ale sądzę, że mogę mieć kłopot z wypełnieniem zadania.
- Taa. Fakt. Ale wierzę w ciebie. Udawaj. Nikt nie każe ci z nim sypiać... jak na razie... ale - dodał szybko, widząc zdziwienie chłopaka - masz wykonać po prostu zadanie. Kupiłem... nie... adoptowałem cię dlatego, że spodobał mi się wyraz twojej twarzy.
- Znaczy, znaczy się, co, sir? - zmarszczył brwi, nie patrząc na O'Malleya tylko na tosta.
- Masz osiemnaście lat, tak? A twoje oczy wyglądają jakbyś miał przynajmniej trzydzieści. Wiele lat doświadczenia... Patrzysz na nas, kupujących, z wielką odrazą. Jakbyśmy byli robakami, które pełzają ci pod nogami i tarasują drogę.
- Nie, sir, to nie tak... - zaczął się tłumaczyć, ale O'Malley z uśmiechem mu przerwał.
- Nie miałem nic złego na myśli. Wręcz przeciwnie. Spodobałeś mi się z takim wzrokiem. Dlatego cię wybrałem. Sprawdziłem, sprowadziłem do swojego domu. Dlatego powierzyłem ci naprawdę ważną sprawę. I wierzę, że nie nawalisz.
Tony zacisnął szczękę i pokiwał głową.
- Tak jest, sir. Zrobię co w mojej mocy.
- Dobrze. Dokończ jeść. Potem przyjdź do mojego gabinetu.
O'Malley wstał z krzesła i wziął gazetę. Przeszedł przez jadalnię i wyszedł na korytarz. Tony słyszał jego kroki na schodach, a potem ciche trzaśnięcie drzwiami. Nie wiadomo czemu miał ściśnięty brzuch, ale przełknął jedzenie. Wstał od stołu i zaczął zbierać naczynia, by zanieść je do kuchni, gdy do jadalni cicho wpadła młoda pokojówka. Ta sama, która pokazała mu wczorajszego dnia jego pokój.
- Och. Nie, proszę to zostawić - powiedziała spłoszona, podbiegając do Tony'ego i zabierając mu z rąk talerze. - Przepraszam, już sprzątam.
- Pomogę ci - mruknął.
- Nie. Nie trzeba - upierała się.
Tony zrobił krok do tyłu z niemrawym poczuciem, że jednak powinien jej pomóc. Dziewczyna na oko była starsza od niego o jakieś dwa lata. Miała krótkie, brązowe włosy do brody, proste rysy twarzy jaką mają zwykli, nieprzeciętni ludzie. Usta miała cienkie, zadziwiająco różowe. Jej policzki z delikatnymi pieprzykami przybrały kolor dojrzałej wiśni, gdy uświadomiła sobie, że Tony jej się przygląda. Zaniepokojona wygładziła czarno-biały strój typowy dla pokojówki, szczególnie z tyłu, myśląc zapewne, że nie dopięła się lub coś w tym stylu, co mogło ją upokorzyć w oczach młodzieńca.
- Przepraszam, paniczu - wyszeptała.
- Nie jestem żadnym paniczem - powiedział gwałtownie. - Ja tylko pracuję dla pana O'Malleya.
Pokiwała spłoszona głową, ciągle zarumieniona.
- Pan O'Malley wspominał, że niedługo przybędzie nowy mieszkaniec domu. Nie myślałam... nie. Przepraszam.
- Nic się nie stało - zapewnił ją. - A tak po za tym, to mam pytanie... Jaki on jest? Tak na ogół. Proszę, powiedz mi, on się nie dowie.
Przygryzła wargę i spuściła wzrok na brudne talerze trzymane w ręce.
- Pan O'Malley jest jak anioł. Przygarnął mnie z ulicy i dał mi pracę. Jest wyrozumiały i cierpliwy. Anioł - powtórzyła, patrząc na Tony'ego spod brązowej grzywki, która opadła jej na niebieskie oczy z szarą obwódką.
Pokiwał głową. Dziewczyna oddaliła się śpiesznym krokiem, jakby bała się, że Tony zaraz wyśmieje ją i powie jaką żałosną kretynką jest.
Tony wszedł po schodach na piętro, przypatrując się pięknym obrazom bitw, młodych kobiet i zwierząt. Wszystkie były pięknie, nie zdziwiłby się, gdyby były namalowane przez znane jegomości.
Nie musiał szukać gabinetu pana domu. Od razu poznał, że jego celem są duże, dębowe drzwi. Zapukał delikatnie, a gdy otrzymał odpowiedź, wsunął się po cichu do środka. Było to typowe pomieszczenie z mnóstwem książek, szuflad, z papierami na biurku i nie otwartymi listami. O'Malley siedział na obrotowym fotelu, czytając jakiś raport. Teraz podniósł wzrok na Tony'ego i wskazał mi zwykłą, młodzieżową torbę na krześle przy regale z książkami.
- Masz tam zeszyty, podręczniki i inne rzeczy potrzebne ci do szkoły. W środku masz plan lekcji i mapką szkoły. A także teczkę z Alexem Somebem. Nie zgub jej. Inaczej będziemy mieli kłopoty. Ty największe - powiedział rzeczowo, a Tony pokiwał głową.
- Tu są kluczyki do twojego służbowego auta. W schowku, w wyciętym boku masz pistolet i telefon komórkowy. Masz w nim numer, pod który masz zadzwonić jeśli wpędzisz się w kłopoty. Oczekuję cię dzisiaj o siedemnastej w domu, na późnym obiedzie. Nie pokazuj mi się wcześniej. Zdasz mi raport ze sprawy. Rozumiesz?
- Tak jest, sir - odparł  Tony.
- Dobrze. W takim razie idź. Twoja szkoła znajduję się w dzielnicy Kendal. Nie zgub się.
- Tak jest, sir.
- I nie bądź taki sztywny! - zawołał. - Spróbuj być taki w szkolę, to mnie popamiętasz, jasne?! Zachowuj się jak nastolatek. Swag i takie tam. Rapuj, udawaj cool. Cokolwiek.
Zdziwiony Tony pokiwał głową.
- Tak jest... - powiedział, a potem wyszedł.
Zszedł ze schodów. Już zamierzał wyjść z domu, gdy podbiegła do niego młoda pokojówka. Podała mi jakieś opakowanie.
- Lunch do szkoły.
- Och. Dzięki - bąknął.
Dziewczyna uciekła spłoszona, a on w końcu wyszedł na ciepły dwór. Na podjeździe stał jego służbowy samochód. Terenowe audi w kolorze matowego czarnego, z przyciemnianymi szybami. Pokiwał z uznaniem głową. Lubił takie auta.
Wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Auto zamruczało jak zadowolony kot. Tony wycofał i skierował się do liceum. Był to duży, biały budynek z posadzonymi palmami w okół i wielkim parkingiem dla uczniów. Boisko z tyłu szkoły i hala z basenem. Tony czuł, że chyba polubi naukę.
Wysunął się z auta i zamknął je. Pewnym krokiem z torbą na ramieniu ruszył w kierunku wejścia. Uczniowie zaciekawieni przyglądali się jak wchodzi do budynku i kieruje się w stronę sali od języka angielskiego.
Wśród tych nastolatków był on.
Alex Someb.

wtorek, 1 października 2013

001

Ohayo! Witam na moim drugim blogu z opowiadaniem o tematyce boyxboy. Yaoi, shounen ai. Zapraszam na mój pierwszy blog: zakochany-idiota.blogspot.com . Pozdrawiam.

1

Targi ludźmi.
Czy może być coś lepszego od targów ludzi?
Tak, normalne życie.
Lecz Tony Devill zamiast być w domu, siedzieć nad książkami do nauki, stał wyprostowany i czekał na swoją kolej. Czekał, aż ktoś go "kupi". Chociaż był na targach dopiero drugi raz, takie sytuacje go nudziły. Denerwowały.
Przyszła jego pora. Podszedł ciągle wyprostowany do generała i wszedł za nim na podest. Przesunął wzrokiem po ludziach w mundurach, zaciskając zęby. General przyjrzał się mu, a po chwili odwrócił się do innych ludzi, byli to głównie mężczyźni, i zaczął swoją rutynową przemowę.
- Tony Devill, 18 lat, stopień: szeregowy, szkolony od czterech lat - powiedział głośno.
Chłopak dalej stał na baczność, starając się nie zwracać uwagi na ludzi, którzy taksowali go wzrokiem i licytowali się. Był obojętny. Tak jak go nauczono.
- Ja go wezmę! - ryknął ktoś na cały hangar. - Daję milion!
Tony był zdziwiony, ale nie okazywał tego po sobie. Nigdy się nie spodziewał, że ktoś może dać za niego aż milion dolarów! Wcześniej, najwyższą ceną, jaką usłyszał, było sześćset tysięcy. Nigdy więcej.
A tu nagle wysoki, barczysty mężczyzna oznajmił,  że go weźmie za milion.
- Idź do niego - warknął generał na Tony'ego, który posłusznie zszedł z podium.
Wyprostowany podszedł do mężczyzny w garniturze, który już wypełniał dokumenty "adopcyjne" Tony'ego. Dtał na baczność, czekając aż jego nowy opiekun zwróci na niego uwagę. W końcu skończył papierkową robotę i popatrzył na chłopaka.
- Od dzisiaj praujesz dla mnie - powiedział bez wstępów. - Nazywam się Daniel O'Malley. Masz do mnie mówić "sir". Zrozumiałeś?
- Tak jest, sir! - dygnął posłusznie.
- Jeszcze dzisiaj zabiorę cię na szkolenie. Idż się spakować. Za pięć minut na parkingu przy moim samochodzie.
- Tak jest, sir! - zasalutował i odszedł.
Tony wiedział, że O'Malley specjalnie nie powiedział mu gdzie zaparkował. To był jeden z tych nowych, debilnych sprawdzianów, które wymyślali dla świerzaków.
Gdy wszedł do osobnej hali, gdzie tłoczyli się inni rekruci, zostało mu trzy minuty i czterdzieści sekund. Dopadł swojej pryczy i złapał swoją torbę z rzeczami. Odwrócił się i wpadł na swojego znajomego - Evana, który miał łóżko obok niego. Znali się od początku wojskowej kariery Tony'ego.
- Kto cię kupił? - spytał Evan.
- Daniel O'Malley - odparł. - A ty?
- Nikt.
- Och, przykro mi.
Jeśli na takich targach jakiś szeregowy nie zastanie kupiony, był odstawiany na bok. Szansa zyskania awansu z szeregowca zanikała u takich osób. Wracali do statusu "zwykłego" i lecieli na front. To było najgorsze dla tych ludzi. Dopiero co wydostali się z koszar do lepszego życia, a potem znów wracali do złego.
Evan jednak nie wyglądał na załamanego.
- Jest spoko. Wolę być w koszarach niż być przynależny do jakiegoś gbura - powiedział z bezczelnym uśmiechem. - Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Tony.
- Tak, ja też - mruknął, chociaż obydwoje wiedzieli, że tak się nigdy nie stanie.
Tony dotarł do srebrnego jeepa minutę przed czasem. Wiedział, że to tego mężczyzny, bo to był jedyny jeep na parkingu. Wyróżniał się wśród wojskowych pojazdów, tak samo jak garnitur O'Malleya wśród mundurów. Nie było to dość trudne do zauważenia.
Gdy wybiła dwudziesta pierwsza, czyli dokładnie o czasie, przy aucie stanął mężczyzna/ Skinął na Tony'ego, który zasalutował.
- Szeregowy Tony Devill jest już gotowy do wyjazdu, sir! - powiedział nie patrząc w oczy O'Malleya, tylko ponad jego ramię.
- W takim razie wsiadaj. Po stronie kierowcy. Chyba wiesz jak dojechać do Miami?
- Tak, sir!
- W takim razie proszę. O to kluczyki.
Tony wsiadł do srebrnego jeepa. Był nowy. Prosto z salonu. Wciąż pachniał fabryką.
O'Malley usiadł na tylnym siedzeniu. Dał znak Tony'emu, że może ruszać. Osiemnastolatek posłusznie wyjechał z parkingu i skierował się przez noc na autostradę.
- Aha, jeszcze jedno. Do Miami mamy dotrzeć przed północą. Najlepiej jak dojedziemy tam dokładnie na dwudziestą drugą trzydzieści. Lepiej się pośpiesz - powiedział mężczyzna i zaczął drzemać.
*
Jechał cały czas 150-200 km/h. Nie mógł mieć na liczniku ciągle dwieście, bo zajechałby silnik. Dlatego raz zwalniał, raz przyśpieszał. Musiał zdążyć. Wiedział, że ma pojechać do Miami, ale nie wiedział gdzie konkretnie. Jednak z uchylonego schowka wystawały dokumenty. Wszystkie miały pieczątkę i logo z czarnym krukiem. L.W.CH. Znał tą firmę; Wojskowe Laboratorium Chemiczne.
Zajechał pod wielki, szklany budynek. Zaparkował na wolnym miejscu parkingowym, i patrząc w lusterko powiedział:
- Sir, już jesteśmy. Sir!
O'Malley stęknął wybudzony i poprawił się na siedzeniu. Lekko zaspany wyjrzał przez okno samochodu i uniósł brwi. Sprawdził jeszcze godzinę.
- Hm. Dobry wynik. Tylko skąd wiedziałeś, gdzie konkretnie jechać?
- Spostrzegawczość, sir.
Nie skomentował, chociaż jego twarz wyrażała wielką chęć czegoś takiego. Tony wyskoczył z jeepa i otworzył mu drzwi. Poszedł za zesztywniałym O'Malleyem do budynku.
Przekroczył obrotowe drzwi i znalazł się w przestronnym, białym holu z kanapami po bokach i wielką ladą po środku. Nad nią był napis "informacja". Siedzieli tam dwaj mężczyźni w uniformach. Ochroniarze. Na oko obydwoje byli w tym samym wieku. Około trzydziestki, z lekką nadwagą.
- Pan O'Malley! - zawołał jeden z nich, z krótkimi włosami i bokobrodami. Na jego plakietce widniało imię i nazwisko. Brian Witwicky. - Profesor Trucker i pani Joana już na pana czekają.
- Dobrze. Niech któryś z was przyniesie mi kawę. Mocną, czarną, poproszę - odparł O'Malley z uśmiechem.
- Oczywiście.
Tony wsiadł z mężczyzną do windy. Gdy tylko drzwi się zasunęły, O'Malley przycisnął guzik z numerem -2. Już po sekundzie jechali wgłąb ziemi, a Tony wbijał wzrok w swoje odbicie w lustrze. Mężczyzna robił to samo, poprawiając sobie garnitur.
- Nie bądź taki sztywny, dzieciaku - mruknął, szczerząc zęby, jakby sprawdzał, czy ma coś między nimi. - Jak tylko znajdziemy się na dole, profesor Trucker cię zbada. Musimy określić twoje zdolności i tym podobne. Nie bój się go. Może wygląda na trochę psychicznego, ale to równy gość.
- Będzie mnie badał? - zdziwił się lekko Tony. - Wszystkie moje badania ma pan w moich papierach, sir.
- Powiedzmy, że niefortunnie je zgubiłem, albo po prostu ich nie wziąłem ze sobą, więc musisz się trochę przemęczyć. Rozumiesz?
- Tak jest, sir.
Przez dwie sekundy jechali w ciszy. Potem O'Malley przypomniał sobie o kolejnej sprawie.
- Jeszcze jedno. Dzisiaj otrzymasz swoją pierwszą sprawę.
- Tak szybko, sir? - Tony zmarszczył brwi. - Nie chce mnie pan lepiej poznać? Mogę przecież nawalić...
- Chyba tego nie zrobisz, prawda? - zaśmiał się. - Nie sądzę, byś był taki głupi, Tony.
Chłopak pokiwał głową. Potem przypomniał sobie, że powinien stać wyprostowany. Gdy zjechali na odpowiedni poziom, winda się otworzyła, a oni wyszli do jasno oświetlonego korytarza. Przeszli pięć metrów, O'Malley wpisał kod i zeskanował siatkówkę oka, dzięki czemu otworzyły się duże, tytanowe drzwi. Weszli do okrągłego pomieszczenia. Było pełne jakichś urządzeń, metalowych stołów zawalonych dokumentami. Tony od razu zauważył trzy kamery przyczepione na ścianach. Lampy raziły go w oczy, ale ignorował to.
Zlustrował wzrokiem stojące przy prostokątny, białym, podświetlony stole osoby. Mężczyzna, mniej więcej w wieku sześćdziesięciu lat. Miał szare, ciemne oczy, haczykowaty nos i cienkie, popękane usta. Twarz poorana zmarszczkami wydawała się straszna. Ubrany był w kitel i chodaki.
Obok niego stała kobieta. Dwudziestoparolatka o brązowych oczach i brązowych włosach do ramion. Była szczupła, średniego wzrostu o miłym uśmiechu. Brwi miała niezbyt kobiece, ale to nie odejmowało jej uroku. Wręcz przeciwnie.
- Witamy - powiedziała kobieta. - Jestem Joana Kowalsky. A to profesor Edward Trucker. Miło nam ciebie poznać.
- Tony Devill - zasalutował.
- Skończ salutować - westchnął O'Malley wywracając oczami. - To się robi nudne.
- Dobrze, sir - bąknął Tony.
- Rozbierz się - powiedział nagle profesor Trucker. - I chodź za mną.
Rozpinając mundur poszedł za mężczyzną, który zatrzymał się przy drzwiach do osobnego pomieszczenie, mniejszego, ale bardzo podobnego do tego, z którego wyszli. Profesor pozwolił mu zostać w spodniach, ale bez skarpetek i butów. Tony stał teraz obok niego, bez koszulki, bez butów i bez munduru. Czuł się nieswojo.
- Wejdź do środka - polecił profesor, uruchamiając jakieś aparatury.
Tony popatrzył na ala komorę. Metalowe pręty tworzyły coś na podobiznę dłoni, która chciałaby się wokół niego zacisnąć i nigdy nie puścić, miażdżąc w swym destrukcyjnym uścisku.
Chłopak wszedł do środka, drżąc lekko z zimna. Na jego nagiej skórze pojawiła się gęsia skórka, ale zignorował ten fakt, przypatrując się starszemu mężczyźnie, który wpisywał jakieś hasła do komputera. Po chwili na ciele Tonye'go pojawiły się czerwone punkty wyznaczone przez małe lasery. Coś zaczęło pikać, jak bomba odliczająca czas do destrukcji.
W tym samym czasie O'Malley gapił się na cały ten proces przez kuloodporną szybę. Joana krzątała się z tyłu i przygotowywała dokumenty dla Tony'ego. Gdy profesor skanował ciało ciało, on rozmyślał o sytuacji, w której się znalazł.
Po dziesięciu minutach było po wszystkim. Chłopak wyszedł z komory i ubrał się. Potem podszedł do tego podświetlonego stołu i przesunął wzrokiem po rozrzuconych tam papierach.
- Dobrze, Tony. Twoją pierwszą sprawą jest Alex Someb - powiedziała pani Joana. - Jest synem Henry'ego Someba, który ma firmę komputerową. Podejrzewamy, że mężczyzna jest powiązany z między krajową grupą ludzi, która spiskuje przeciwko rządowi. Prawdopodobnie jego syn o tym wszystkim wie. Sam przemycił z Kolubmi pewien twardy dysk z poufnymi danymi.
- Chodzi o to, byś zaprzyjaźnił się z Alexem. Zyskał jego zaufanie - wytłumaczył O'Malley. - Potem po prostu zmusisz go do wyjawienia prawdy. Jeżeli coś sypnie o ojcu, będzie udupiony. Ale ty musisz wydobyć jak najwięcej informacji. Żebyśmy nie byli goli, jak zamkniemy jego i ojca. Musimy mieć dowody związane z tą grupą. Jak działają, ile osób jest w to zamieszane. Imiona i nazwiska. Wszystko.
Tony pokiwał głową. Zrozumiał. Joana zebrała dokumenty i podała mu je. Chłopak zerknął na zdjęcie w przelocie.
- Oczywiście chodzi o coś więcej niż przyjaźń, Tony - powiedziała nagle kobieta.
- To znaczy? - zdziwił się, marszcząc brwi.
- Alex jest gejem. Masz go uwieść - odparła z uśmiechem na ustach.
Chłopak popatrzył na nią urażony.
- Jestem hetero. Nie homo - zaperzył się.
- To nie ma znaczenia, chłopcze - wzruszył ramionami profesor Tucker. - Możesz być dalej hetero, udając geja.
Lecz jednak Tony nie był zbytnio przekonany.