2
Po wprowadzeniu go w całą sprawę, O'Malley kazał mu zawieść się do swojego domu. Jak sie okazało, Tony miał mieszkać razem z nim w wielkiej rezydencji tuż przy plaży. Był nie mało zaskoczony, gdy młoda pokojówka zaprowadziła go do naprawdę dużego pokoju. Nigdy takiego nie miał. Łóżko z baldachimem, obszerne biurko z nowiutkim komputerem, ciemne szafy i komody. A na dodatek prywatna łazienka.
- O co w tym wszystkim chodzi? - szepnął sam do siebie, gdy leżał na wygodnym łóżku. - Nie rozumiem...
O'Malley był dla niego zbyt miły. Jego poprzedni właściciel traktował go tak, jak Tony przypuszczał; pomiatał nim, ciągle rozkazywał i karał ciężkimi ćwiczeniami za najdrobniejszą pomyłkę. Choć wpajano mu do głowy, że tak będzie, on miał nadzieję, że może jednak będzie lepiej. Ale po tygodniu tyrad, po prostu się przyzwyczaił i przestawił na tryb "Mam wszystko w dupie, niech robi sobie ze mną co chce. Płaci, to wymaga".
Teraz ten cały O'Malley nie mieścił mu się w głowie. Tony po prostu nie rozumiał, czemu ten facet w drogim garniturze od Armaniego wszystko mu ułatwia. Czemu dał mu taki pokój, czemu on mieszka z nim pod jednym dachem?
Tony przewrócił się na bok i wlepił wzrok w ścianę koloru brzoskwiniowym, z małymi spiralnymi wzorkami tuż pod sufitem. Rozmyślał o Evanie dopóki nie zmorzył go głęboki sen, w którym nie było snów, zmartwień i dziwacznego O'Malleya.
Spał do godziny piątej czterdzieści. Zegar na szafce koło łóżka zapiszczał, wyrywając go z czujnego snu. Lekko zaspany usiadł i przeciągnął zdrętwiałe mięśnie. Potem wstał i cicho poszedł do małej łazienki. Kabina prysznicowa z brodzikiem o czarnych kafelkach, biały sedes pod ścianą, a koło niego biała, marmurowa szafka z kranem, a nad nim duże lustro. Znalazł na małym stoliczku dwa ręczniki. Jeden duży, biały, puchowy, drugi mniejszy, też biały, ale z niebieskimi nitkami po bokach.
Tony rozebrał się do naga i poskładał ciuchy - wojskowy nawyk. Położył je na stoliczku i wsunął się do kabiny prysznicowej. Odkręcił wodę. Najpierw gorącą, a potem dla regulacji zimną.
Po dokładnym przemyciu swojego ciała, chłopak stanął przed lustrem, owinięty w pasie większym ręcznikiem, a drugim wycierając włosy i tors.
Tony Devill miał osiemnaście lat, ale czasami niektórzy cywile brali go za dwudziestoparo latka. Może to przez jego oczy - jasnoszare, nieskalane przez żaden inny odcień, które dawały mu wygląd poważnego pracownika wielkiej firmy. A może przez dorosłe rysy twarzy. Kwadratową szczękę, lekki zarost, prosty nos z zadartym czubkiem i dwa blade pieprzyki pod prawym okiem. Może przez czarne, krótkie włosy. Powodem mogło być także jego ciało. Wysportowane, wysokie. Wąskie biodra, silne bicepsy i ramiona.
Powodów było wiele. Począwszy od jego sposobu życia, a kończąc na jego wyglądzie. Tony dołączył do wojska jako zbuntowany dzieciak. Karny front go zmienił. Jak każdego z jego starego plutonu.
Chłopak wyszedł z łazienki. Od razu dostrzegł świeżo wyprasowane i złożone rzeczy na dopiero co pościelonym łóżku. Zaiste wojskowa precyzja, pomyślał z uznaniem.
Wytarł ciało do końca i założył czystą bieliznę. Potem czarne dżinsy, wygodne w razie niespodziewanego pościgu lub ucieczki, a także zwykłą, prostą koszulkę w kolorze białym z czarnymi napisami. Zawiązał wysokie buty wojskowe - do takich był już po prostu przyzwyczajony, nie ważne, że to Miami, gdzie temperatura sięga zenitu - i zszedł po schodach na dół.
Jak się spodziewał, O'Malley siedział już w obszernym salonie, przy długim mahoniowym stole, popijając kawę i czytając poranną gazetę przyniesioną przez jakiegoś szczyla.
- Sir, przepraszam za spóźnienie - Tony dygnął.
- Jakie spóźnienie? - zdziwił się O'Malley, odkładając gazetę i kawę. Patrzył na Tony'ego brązowymi oczami. - Nie ustalaliśmy godzin policyjnych ani nic tym podobnego.
- Owszem, sir, ale powinienem być gotowy przed panem. Tak mnie uczono... - dodał z widocznym wahaniem.
Mężczyzna pokiwał głową. Wskazał mi krzesło obok siebie.
- Jedz. Pogadamy też o sprawie - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Tak jest, sir.
Tony usiadł grzecznie po prawym boku O'Malleya i popatrzył na swój talerz. Tosty, świeżo upieczony chleb i plasterki pomidora oraz szynki. Obok talerza miseczka z dżemem, szklanka i dzban z sokiem.
- Zostałeś przydzielony do tej samej klasy co Alex Someb. To typowy szkolny popularniś - rzekł z niesmakiem mężczyzna. - Przedrzyj się przez korowód jego kumpli mięśniaków i blondynek-czirliderek i zaprzyjaźnij się z nim. Uwiedź go... Byle byś dowiedział się wszystkiego co możliwe o jego ojcu i tej organizacji. To dopiero początek semestru, więc nie przejmuj się, nie będziesz miał nic do nadrabiania - dodał, widząc pewien niepokój malujący się na twarzy Tony'ego.
- Nie, sir. Nie o to chodzi - mruknął osiemnastolatek.
- To o co?
- Mnie... mnie nie pociągają faceci - wytłumaczył z lekkim przestrachem, że rozzłości mężczyznę. - Nie jestem homofobem, ale sądzę, że mogę mieć kłopot z wypełnieniem zadania.
- Taa. Fakt. Ale wierzę w ciebie. Udawaj. Nikt nie każe ci z nim sypiać... jak na razie... ale - dodał szybko, widząc zdziwienie chłopaka - masz wykonać po prostu zadanie. Kupiłem... nie... adoptowałem cię dlatego, że spodobał mi się wyraz twojej twarzy.
- Znaczy, znaczy się, co, sir? - zmarszczył brwi, nie patrząc na O'Malleya tylko na tosta.
- Masz osiemnaście lat, tak? A twoje oczy wyglądają jakbyś miał przynajmniej trzydzieści. Wiele lat doświadczenia... Patrzysz na nas, kupujących, z wielką odrazą. Jakbyśmy byli robakami, które pełzają ci pod nogami i tarasują drogę.
- Nie, sir, to nie tak... - zaczął się tłumaczyć, ale O'Malley z uśmiechem mu przerwał.
- Nie miałem nic złego na myśli. Wręcz przeciwnie. Spodobałeś mi się z takim wzrokiem. Dlatego cię wybrałem. Sprawdziłem, sprowadziłem do swojego domu. Dlatego powierzyłem ci naprawdę ważną sprawę. I wierzę, że nie nawalisz.
Tony zacisnął szczękę i pokiwał głową.
- Tak jest, sir. Zrobię co w mojej mocy.
- Dobrze. Dokończ jeść. Potem przyjdź do mojego gabinetu.
O'Malley wstał z krzesła i wziął gazetę. Przeszedł przez jadalnię i wyszedł na korytarz. Tony słyszał jego kroki na schodach, a potem ciche trzaśnięcie drzwiami. Nie wiadomo czemu miał ściśnięty brzuch, ale przełknął jedzenie. Wstał od stołu i zaczął zbierać naczynia, by zanieść je do kuchni, gdy do jadalni cicho wpadła młoda pokojówka. Ta sama, która pokazała mu wczorajszego dnia jego pokój.
- Och. Nie, proszę to zostawić - powiedziała spłoszona, podbiegając do Tony'ego i zabierając mu z rąk talerze. - Przepraszam, już sprzątam.
- Pomogę ci - mruknął.
- Nie. Nie trzeba - upierała się.
Tony zrobił krok do tyłu z niemrawym poczuciem, że jednak powinien jej pomóc. Dziewczyna na oko była starsza od niego o jakieś dwa lata. Miała krótkie, brązowe włosy do brody, proste rysy twarzy jaką mają zwykli, nieprzeciętni ludzie. Usta miała cienkie, zadziwiająco różowe. Jej policzki z delikatnymi pieprzykami przybrały kolor dojrzałej wiśni, gdy uświadomiła sobie, że Tony jej się przygląda. Zaniepokojona wygładziła czarno-biały strój typowy dla pokojówki, szczególnie z tyłu, myśląc zapewne, że nie dopięła się lub coś w tym stylu, co mogło ją upokorzyć w oczach młodzieńca.
- Przepraszam, paniczu - wyszeptała.
- Nie jestem żadnym paniczem - powiedział gwałtownie. - Ja tylko pracuję dla pana O'Malleya.
Pokiwała spłoszona głową, ciągle zarumieniona.
- Pan O'Malley wspominał, że niedługo przybędzie nowy mieszkaniec domu. Nie myślałam... nie. Przepraszam.
- Nic się nie stało - zapewnił ją. - A tak po za tym, to mam pytanie... Jaki on jest? Tak na ogół. Proszę, powiedz mi, on się nie dowie.
Przygryzła wargę i spuściła wzrok na brudne talerze trzymane w ręce.
- Pan O'Malley jest jak anioł. Przygarnął mnie z ulicy i dał mi pracę. Jest wyrozumiały i cierpliwy. Anioł - powtórzyła, patrząc na Tony'ego spod brązowej grzywki, która opadła jej na niebieskie oczy z szarą obwódką.
Pokiwał głową. Dziewczyna oddaliła się śpiesznym krokiem, jakby bała się, że Tony zaraz wyśmieje ją i powie jaką żałosną kretynką jest.
Tony wszedł po schodach na piętro, przypatrując się pięknym obrazom bitw, młodych kobiet i zwierząt. Wszystkie były pięknie, nie zdziwiłby się, gdyby były namalowane przez znane jegomości.
Nie musiał szukać gabinetu pana domu. Od razu poznał, że jego celem są duże, dębowe drzwi. Zapukał delikatnie, a gdy otrzymał odpowiedź, wsunął się po cichu do środka. Było to typowe pomieszczenie z mnóstwem książek, szuflad, z papierami na biurku i nie otwartymi listami. O'Malley siedział na obrotowym fotelu, czytając jakiś raport. Teraz podniósł wzrok na Tony'ego i wskazał mi zwykłą, młodzieżową torbę na krześle przy regale z książkami.
- Masz tam zeszyty, podręczniki i inne rzeczy potrzebne ci do szkoły. W środku masz plan lekcji i mapką szkoły. A także teczkę z Alexem Somebem. Nie zgub jej. Inaczej będziemy mieli kłopoty. Ty największe - powiedział rzeczowo, a Tony pokiwał głową.
- Tu są kluczyki do twojego służbowego auta. W schowku, w wyciętym boku masz pistolet i telefon komórkowy. Masz w nim numer, pod który masz zadzwonić jeśli wpędzisz się w kłopoty. Oczekuję cię dzisiaj o siedemnastej w domu, na późnym obiedzie. Nie pokazuj mi się wcześniej. Zdasz mi raport ze sprawy. Rozumiesz?
- Tak jest, sir - odparł Tony.
- Dobrze. W takim razie idź. Twoja szkoła znajduję się w dzielnicy Kendal. Nie zgub się.
- Tak jest, sir.
- I nie bądź taki sztywny! - zawołał. - Spróbuj być taki w szkolę, to mnie popamiętasz, jasne?! Zachowuj się jak nastolatek. Swag i takie tam. Rapuj, udawaj cool. Cokolwiek.
Zdziwiony Tony pokiwał głową.
- Tak jest... - powiedział, a potem wyszedł.
Zszedł ze schodów. Już zamierzał wyjść z domu, gdy podbiegła do niego młoda pokojówka. Podała mi jakieś opakowanie.
- Lunch do szkoły.
- Och. Dzięki - bąknął.
Dziewczyna uciekła spłoszona, a on w końcu wyszedł na ciepły dwór. Na podjeździe stał jego służbowy samochód. Terenowe audi w kolorze matowego czarnego, z przyciemnianymi szybami. Pokiwał z uznaniem głową. Lubił takie auta.
Wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Auto zamruczało jak zadowolony kot. Tony wycofał i skierował się do liceum. Był to duży, biały budynek z posadzonymi palmami w okół i wielkim parkingiem dla uczniów. Boisko z tyłu szkoły i hala z basenem. Tony czuł, że chyba polubi naukę.
Wysunął się z auta i zamknął je. Pewnym krokiem z torbą na ramieniu ruszył w kierunku wejścia. Uczniowie zaciekawieni przyglądali się jak wchodzi do budynku i kieruje się w stronę sali od języka angielskiego.
Wśród tych nastolatków był on.
Alex Someb.
Ty wiesz co ja lubię :) Zauważyłam jedną rzecz... przy każdym twoim opku gdzie jest główny bohater... to nigdy nie wiadomo z kim on będzie... i to jest mega fajne! :D jestem ciekawa jak to bd, kiedy Tony... uważa, że nie jest gejem... hehe, no bo w końcu nim zostanie, nie ma innej opcji... Jestem ciekawa jak zostanie przyjęty w szkole? Swoją drogą, pokojówka fajna jest... miła dziewczyna i nawet mu 2 śniadanie zrobiła, urocze ;) Czekam na dalszy rozwój akcji:D Weny! ;**
OdpowiedzUsuńCudowne! Najpierw idiota, a teraz to - masz talent :3
OdpowiedzUsuńWszystko na prawdę świetnie oprócz dwóch małych "ale":
1. Mam wrażenie, że czasem mylisz osoby - rozumiem, że raz piszesz w 1, a innym razem w 3, ale jak obie występują w jednym zdaniu, to nie wiem czy to jest poprawnie.
2. Błędy - takie malutkie: zła odmiana, zły spójnik, powtórzenie - no tego typu. Myślę, że nie zajmie ci dużo czasu poprawa ich - po prostu po napisaniu rozdziału przeczytaj go drugi raz i zmień to i owo. Uważam, że lepiej się czyta kiedy wszystko jest poprawnie napisane - takie moje zdanie.
Poza tym ( w polaku specem nie jestem <= jestem dysort.) wszystko pięknie. Treść...no...nie można tego opisać słowami - ideał. Wszystko co piszesz jest idealne, tak więc weny, weny i weny. Powodzenia c: