poniedziałek, 21 października 2013

Gome!

Ohayo! Muszę z przykrością stwierdzić, że mam kompletne zacięcie na pisanie. Brak weny. To wina szkoły. Za dużo nauki, przez co w ogóle nie mam czasu i ochoty pisać. Gome! Ale chętnie skorzystam z waszych propozycji. Jeśli macie jakieś pomysły na kolejny rozdział, chętnie je przyjmę! Tak więc czekam na wasze pomysły i jeszcze raz przepraszam.

wtorek, 8 października 2013

002

2

Po wprowadzeniu go w całą sprawę, O'Malley kazał mu zawieść się do swojego domu. Jak sie okazało, Tony miał mieszkać razem z nim w wielkiej rezydencji tuż przy plaży. Był nie mało zaskoczony, gdy młoda pokojówka zaprowadziła go do naprawdę dużego pokoju. Nigdy takiego nie miał. Łóżko z baldachimem, obszerne biurko z nowiutkim komputerem, ciemne szafy i komody. A na dodatek prywatna łazienka.
- O co w tym wszystkim chodzi? - szepnął sam do siebie, gdy leżał na wygodnym łóżku. - Nie rozumiem...
O'Malley był dla niego zbyt miły. Jego poprzedni właściciel traktował go tak, jak Tony przypuszczał; pomiatał nim, ciągle rozkazywał i karał ciężkimi ćwiczeniami za najdrobniejszą pomyłkę. Choć wpajano mu do głowy, że tak będzie, on miał nadzieję, że może jednak będzie lepiej. Ale po tygodniu tyrad, po prostu się przyzwyczaił i przestawił na tryb "Mam wszystko w dupie, niech robi sobie ze mną co chce. Płaci, to wymaga".
Teraz ten cały O'Malley nie mieścił mu się w głowie. Tony po prostu nie rozumiał, czemu ten facet w drogim garniturze od Armaniego wszystko mu ułatwia. Czemu dał mu taki pokój, czemu on mieszka z nim pod jednym dachem?
Tony przewrócił się na bok i wlepił wzrok w ścianę koloru brzoskwiniowym, z małymi spiralnymi wzorkami tuż pod sufitem. Rozmyślał o Evanie dopóki nie zmorzył go głęboki sen, w którym nie było snów, zmartwień i dziwacznego O'Malleya.
Spał do godziny piątej czterdzieści. Zegar na szafce koło łóżka zapiszczał, wyrywając go z czujnego snu. Lekko zaspany usiadł i przeciągnął zdrętwiałe mięśnie. Potem wstał i cicho poszedł do małej łazienki. Kabina prysznicowa z brodzikiem o czarnych kafelkach, biały sedes pod ścianą, a koło niego biała, marmurowa szafka z kranem, a nad nim duże lustro. Znalazł na małym stoliczku dwa ręczniki. Jeden duży, biały, puchowy, drugi mniejszy, też biały, ale z niebieskimi nitkami po bokach.
Tony rozebrał się do naga i poskładał ciuchy - wojskowy nawyk. Położył je na stoliczku i wsunął się do kabiny prysznicowej. Odkręcił wodę. Najpierw gorącą, a potem dla regulacji zimną.
Po dokładnym przemyciu swojego ciała, chłopak stanął przed lustrem, owinięty w pasie większym ręcznikiem, a drugim wycierając włosy i tors.
Tony Devill miał osiemnaście lat, ale czasami niektórzy cywile brali go za dwudziestoparo latka. Może to przez jego oczy - jasnoszare, nieskalane przez żaden inny odcień, które dawały mu wygląd poważnego pracownika wielkiej firmy. A może przez dorosłe rysy twarzy. Kwadratową szczękę, lekki zarost, prosty nos z zadartym czubkiem i dwa blade pieprzyki pod prawym okiem. Może przez czarne, krótkie włosy. Powodem mogło być także jego ciało. Wysportowane, wysokie. Wąskie biodra, silne bicepsy i ramiona.
Powodów było wiele. Począwszy od jego sposobu życia, a kończąc na jego wyglądzie. Tony dołączył do wojska jako zbuntowany dzieciak. Karny front go zmienił. Jak każdego z jego starego plutonu.
Chłopak wyszedł z łazienki. Od razu dostrzegł świeżo wyprasowane i złożone rzeczy na dopiero co pościelonym łóżku. Zaiste wojskowa precyzja, pomyślał z uznaniem.
Wytarł ciało do końca i założył czystą bieliznę. Potem czarne dżinsy, wygodne w razie niespodziewanego pościgu lub ucieczki, a także zwykłą, prostą koszulkę w kolorze białym z czarnymi napisami. Zawiązał wysokie buty wojskowe - do takich był już po prostu przyzwyczajony, nie ważne, że to Miami, gdzie temperatura sięga zenitu - i zszedł po schodach na dół.
Jak się spodziewał, O'Malley siedział już w obszernym salonie, przy długim mahoniowym stole, popijając kawę i czytając poranną gazetę przyniesioną przez jakiegoś szczyla.
- Sir, przepraszam za spóźnienie - Tony dygnął.
- Jakie spóźnienie? - zdziwił się O'Malley, odkładając gazetę i kawę. Patrzył na Tony'ego brązowymi oczami. - Nie ustalaliśmy godzin policyjnych ani nic tym podobnego.
- Owszem, sir, ale powinienem być gotowy przed panem. Tak mnie uczono... - dodał z widocznym wahaniem.
Mężczyzna pokiwał głową. Wskazał mi krzesło obok siebie.
- Jedz. Pogadamy też o sprawie - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Tak jest, sir.
Tony usiadł grzecznie po prawym boku O'Malleya i popatrzył na swój talerz. Tosty, świeżo upieczony chleb i plasterki pomidora oraz szynki. Obok talerza miseczka z dżemem, szklanka i dzban z sokiem.
- Zostałeś przydzielony do tej samej klasy co Alex Someb. To typowy szkolny popularniś - rzekł z niesmakiem mężczyzna. - Przedrzyj się przez korowód jego kumpli mięśniaków i blondynek-czirliderek i zaprzyjaźnij się z nim. Uwiedź go... Byle byś dowiedział się wszystkiego co możliwe o jego ojcu i tej organizacji. To dopiero początek semestru, więc nie przejmuj się, nie będziesz miał nic do nadrabiania - dodał, widząc pewien niepokój malujący się na twarzy Tony'ego.
- Nie, sir. Nie o to chodzi - mruknął osiemnastolatek.
- To o co?
- Mnie... mnie nie pociągają faceci - wytłumaczył z lekkim przestrachem, że rozzłości mężczyznę. - Nie jestem homofobem, ale sądzę, że mogę mieć kłopot z wypełnieniem zadania.
- Taa. Fakt. Ale wierzę w ciebie. Udawaj. Nikt nie każe ci z nim sypiać... jak na razie... ale - dodał szybko, widząc zdziwienie chłopaka - masz wykonać po prostu zadanie. Kupiłem... nie... adoptowałem cię dlatego, że spodobał mi się wyraz twojej twarzy.
- Znaczy, znaczy się, co, sir? - zmarszczył brwi, nie patrząc na O'Malleya tylko na tosta.
- Masz osiemnaście lat, tak? A twoje oczy wyglądają jakbyś miał przynajmniej trzydzieści. Wiele lat doświadczenia... Patrzysz na nas, kupujących, z wielką odrazą. Jakbyśmy byli robakami, które pełzają ci pod nogami i tarasują drogę.
- Nie, sir, to nie tak... - zaczął się tłumaczyć, ale O'Malley z uśmiechem mu przerwał.
- Nie miałem nic złego na myśli. Wręcz przeciwnie. Spodobałeś mi się z takim wzrokiem. Dlatego cię wybrałem. Sprawdziłem, sprowadziłem do swojego domu. Dlatego powierzyłem ci naprawdę ważną sprawę. I wierzę, że nie nawalisz.
Tony zacisnął szczękę i pokiwał głową.
- Tak jest, sir. Zrobię co w mojej mocy.
- Dobrze. Dokończ jeść. Potem przyjdź do mojego gabinetu.
O'Malley wstał z krzesła i wziął gazetę. Przeszedł przez jadalnię i wyszedł na korytarz. Tony słyszał jego kroki na schodach, a potem ciche trzaśnięcie drzwiami. Nie wiadomo czemu miał ściśnięty brzuch, ale przełknął jedzenie. Wstał od stołu i zaczął zbierać naczynia, by zanieść je do kuchni, gdy do jadalni cicho wpadła młoda pokojówka. Ta sama, która pokazała mu wczorajszego dnia jego pokój.
- Och. Nie, proszę to zostawić - powiedziała spłoszona, podbiegając do Tony'ego i zabierając mu z rąk talerze. - Przepraszam, już sprzątam.
- Pomogę ci - mruknął.
- Nie. Nie trzeba - upierała się.
Tony zrobił krok do tyłu z niemrawym poczuciem, że jednak powinien jej pomóc. Dziewczyna na oko była starsza od niego o jakieś dwa lata. Miała krótkie, brązowe włosy do brody, proste rysy twarzy jaką mają zwykli, nieprzeciętni ludzie. Usta miała cienkie, zadziwiająco różowe. Jej policzki z delikatnymi pieprzykami przybrały kolor dojrzałej wiśni, gdy uświadomiła sobie, że Tony jej się przygląda. Zaniepokojona wygładziła czarno-biały strój typowy dla pokojówki, szczególnie z tyłu, myśląc zapewne, że nie dopięła się lub coś w tym stylu, co mogło ją upokorzyć w oczach młodzieńca.
- Przepraszam, paniczu - wyszeptała.
- Nie jestem żadnym paniczem - powiedział gwałtownie. - Ja tylko pracuję dla pana O'Malleya.
Pokiwała spłoszona głową, ciągle zarumieniona.
- Pan O'Malley wspominał, że niedługo przybędzie nowy mieszkaniec domu. Nie myślałam... nie. Przepraszam.
- Nic się nie stało - zapewnił ją. - A tak po za tym, to mam pytanie... Jaki on jest? Tak na ogół. Proszę, powiedz mi, on się nie dowie.
Przygryzła wargę i spuściła wzrok na brudne talerze trzymane w ręce.
- Pan O'Malley jest jak anioł. Przygarnął mnie z ulicy i dał mi pracę. Jest wyrozumiały i cierpliwy. Anioł - powtórzyła, patrząc na Tony'ego spod brązowej grzywki, która opadła jej na niebieskie oczy z szarą obwódką.
Pokiwał głową. Dziewczyna oddaliła się śpiesznym krokiem, jakby bała się, że Tony zaraz wyśmieje ją i powie jaką żałosną kretynką jest.
Tony wszedł po schodach na piętro, przypatrując się pięknym obrazom bitw, młodych kobiet i zwierząt. Wszystkie były pięknie, nie zdziwiłby się, gdyby były namalowane przez znane jegomości.
Nie musiał szukać gabinetu pana domu. Od razu poznał, że jego celem są duże, dębowe drzwi. Zapukał delikatnie, a gdy otrzymał odpowiedź, wsunął się po cichu do środka. Było to typowe pomieszczenie z mnóstwem książek, szuflad, z papierami na biurku i nie otwartymi listami. O'Malley siedział na obrotowym fotelu, czytając jakiś raport. Teraz podniósł wzrok na Tony'ego i wskazał mi zwykłą, młodzieżową torbę na krześle przy regale z książkami.
- Masz tam zeszyty, podręczniki i inne rzeczy potrzebne ci do szkoły. W środku masz plan lekcji i mapką szkoły. A także teczkę z Alexem Somebem. Nie zgub jej. Inaczej będziemy mieli kłopoty. Ty największe - powiedział rzeczowo, a Tony pokiwał głową.
- Tu są kluczyki do twojego służbowego auta. W schowku, w wyciętym boku masz pistolet i telefon komórkowy. Masz w nim numer, pod który masz zadzwonić jeśli wpędzisz się w kłopoty. Oczekuję cię dzisiaj o siedemnastej w domu, na późnym obiedzie. Nie pokazuj mi się wcześniej. Zdasz mi raport ze sprawy. Rozumiesz?
- Tak jest, sir - odparł  Tony.
- Dobrze. W takim razie idź. Twoja szkoła znajduję się w dzielnicy Kendal. Nie zgub się.
- Tak jest, sir.
- I nie bądź taki sztywny! - zawołał. - Spróbuj być taki w szkolę, to mnie popamiętasz, jasne?! Zachowuj się jak nastolatek. Swag i takie tam. Rapuj, udawaj cool. Cokolwiek.
Zdziwiony Tony pokiwał głową.
- Tak jest... - powiedział, a potem wyszedł.
Zszedł ze schodów. Już zamierzał wyjść z domu, gdy podbiegła do niego młoda pokojówka. Podała mi jakieś opakowanie.
- Lunch do szkoły.
- Och. Dzięki - bąknął.
Dziewczyna uciekła spłoszona, a on w końcu wyszedł na ciepły dwór. Na podjeździe stał jego służbowy samochód. Terenowe audi w kolorze matowego czarnego, z przyciemnianymi szybami. Pokiwał z uznaniem głową. Lubił takie auta.
Wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Auto zamruczało jak zadowolony kot. Tony wycofał i skierował się do liceum. Był to duży, biały budynek z posadzonymi palmami w okół i wielkim parkingiem dla uczniów. Boisko z tyłu szkoły i hala z basenem. Tony czuł, że chyba polubi naukę.
Wysunął się z auta i zamknął je. Pewnym krokiem z torbą na ramieniu ruszył w kierunku wejścia. Uczniowie zaciekawieni przyglądali się jak wchodzi do budynku i kieruje się w stronę sali od języka angielskiego.
Wśród tych nastolatków był on.
Alex Someb.

wtorek, 1 października 2013

001

Ohayo! Witam na moim drugim blogu z opowiadaniem o tematyce boyxboy. Yaoi, shounen ai. Zapraszam na mój pierwszy blog: zakochany-idiota.blogspot.com . Pozdrawiam.

1

Targi ludźmi.
Czy może być coś lepszego od targów ludzi?
Tak, normalne życie.
Lecz Tony Devill zamiast być w domu, siedzieć nad książkami do nauki, stał wyprostowany i czekał na swoją kolej. Czekał, aż ktoś go "kupi". Chociaż był na targach dopiero drugi raz, takie sytuacje go nudziły. Denerwowały.
Przyszła jego pora. Podszedł ciągle wyprostowany do generała i wszedł za nim na podest. Przesunął wzrokiem po ludziach w mundurach, zaciskając zęby. General przyjrzał się mu, a po chwili odwrócił się do innych ludzi, byli to głównie mężczyźni, i zaczął swoją rutynową przemowę.
- Tony Devill, 18 lat, stopień: szeregowy, szkolony od czterech lat - powiedział głośno.
Chłopak dalej stał na baczność, starając się nie zwracać uwagi na ludzi, którzy taksowali go wzrokiem i licytowali się. Był obojętny. Tak jak go nauczono.
- Ja go wezmę! - ryknął ktoś na cały hangar. - Daję milion!
Tony był zdziwiony, ale nie okazywał tego po sobie. Nigdy się nie spodziewał, że ktoś może dać za niego aż milion dolarów! Wcześniej, najwyższą ceną, jaką usłyszał, było sześćset tysięcy. Nigdy więcej.
A tu nagle wysoki, barczysty mężczyzna oznajmił,  że go weźmie za milion.
- Idź do niego - warknął generał na Tony'ego, który posłusznie zszedł z podium.
Wyprostowany podszedł do mężczyzny w garniturze, który już wypełniał dokumenty "adopcyjne" Tony'ego. Dtał na baczność, czekając aż jego nowy opiekun zwróci na niego uwagę. W końcu skończył papierkową robotę i popatrzył na chłopaka.
- Od dzisiaj praujesz dla mnie - powiedział bez wstępów. - Nazywam się Daniel O'Malley. Masz do mnie mówić "sir". Zrozumiałeś?
- Tak jest, sir! - dygnął posłusznie.
- Jeszcze dzisiaj zabiorę cię na szkolenie. Idż się spakować. Za pięć minut na parkingu przy moim samochodzie.
- Tak jest, sir! - zasalutował i odszedł.
Tony wiedział, że O'Malley specjalnie nie powiedział mu gdzie zaparkował. To był jeden z tych nowych, debilnych sprawdzianów, które wymyślali dla świerzaków.
Gdy wszedł do osobnej hali, gdzie tłoczyli się inni rekruci, zostało mu trzy minuty i czterdzieści sekund. Dopadł swojej pryczy i złapał swoją torbę z rzeczami. Odwrócił się i wpadł na swojego znajomego - Evana, który miał łóżko obok niego. Znali się od początku wojskowej kariery Tony'ego.
- Kto cię kupił? - spytał Evan.
- Daniel O'Malley - odparł. - A ty?
- Nikt.
- Och, przykro mi.
Jeśli na takich targach jakiś szeregowy nie zastanie kupiony, był odstawiany na bok. Szansa zyskania awansu z szeregowca zanikała u takich osób. Wracali do statusu "zwykłego" i lecieli na front. To było najgorsze dla tych ludzi. Dopiero co wydostali się z koszar do lepszego życia, a potem znów wracali do złego.
Evan jednak nie wyglądał na załamanego.
- Jest spoko. Wolę być w koszarach niż być przynależny do jakiegoś gbura - powiedział z bezczelnym uśmiechem. - Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Tony.
- Tak, ja też - mruknął, chociaż obydwoje wiedzieli, że tak się nigdy nie stanie.
Tony dotarł do srebrnego jeepa minutę przed czasem. Wiedział, że to tego mężczyzny, bo to był jedyny jeep na parkingu. Wyróżniał się wśród wojskowych pojazdów, tak samo jak garnitur O'Malleya wśród mundurów. Nie było to dość trudne do zauważenia.
Gdy wybiła dwudziesta pierwsza, czyli dokładnie o czasie, przy aucie stanął mężczyzna/ Skinął na Tony'ego, który zasalutował.
- Szeregowy Tony Devill jest już gotowy do wyjazdu, sir! - powiedział nie patrząc w oczy O'Malleya, tylko ponad jego ramię.
- W takim razie wsiadaj. Po stronie kierowcy. Chyba wiesz jak dojechać do Miami?
- Tak, sir!
- W takim razie proszę. O to kluczyki.
Tony wsiadł do srebrnego jeepa. Był nowy. Prosto z salonu. Wciąż pachniał fabryką.
O'Malley usiadł na tylnym siedzeniu. Dał znak Tony'emu, że może ruszać. Osiemnastolatek posłusznie wyjechał z parkingu i skierował się przez noc na autostradę.
- Aha, jeszcze jedno. Do Miami mamy dotrzeć przed północą. Najlepiej jak dojedziemy tam dokładnie na dwudziestą drugą trzydzieści. Lepiej się pośpiesz - powiedział mężczyzna i zaczął drzemać.
*
Jechał cały czas 150-200 km/h. Nie mógł mieć na liczniku ciągle dwieście, bo zajechałby silnik. Dlatego raz zwalniał, raz przyśpieszał. Musiał zdążyć. Wiedział, że ma pojechać do Miami, ale nie wiedział gdzie konkretnie. Jednak z uchylonego schowka wystawały dokumenty. Wszystkie miały pieczątkę i logo z czarnym krukiem. L.W.CH. Znał tą firmę; Wojskowe Laboratorium Chemiczne.
Zajechał pod wielki, szklany budynek. Zaparkował na wolnym miejscu parkingowym, i patrząc w lusterko powiedział:
- Sir, już jesteśmy. Sir!
O'Malley stęknął wybudzony i poprawił się na siedzeniu. Lekko zaspany wyjrzał przez okno samochodu i uniósł brwi. Sprawdził jeszcze godzinę.
- Hm. Dobry wynik. Tylko skąd wiedziałeś, gdzie konkretnie jechać?
- Spostrzegawczość, sir.
Nie skomentował, chociaż jego twarz wyrażała wielką chęć czegoś takiego. Tony wyskoczył z jeepa i otworzył mu drzwi. Poszedł za zesztywniałym O'Malleyem do budynku.
Przekroczył obrotowe drzwi i znalazł się w przestronnym, białym holu z kanapami po bokach i wielką ladą po środku. Nad nią był napis "informacja". Siedzieli tam dwaj mężczyźni w uniformach. Ochroniarze. Na oko obydwoje byli w tym samym wieku. Około trzydziestki, z lekką nadwagą.
- Pan O'Malley! - zawołał jeden z nich, z krótkimi włosami i bokobrodami. Na jego plakietce widniało imię i nazwisko. Brian Witwicky. - Profesor Trucker i pani Joana już na pana czekają.
- Dobrze. Niech któryś z was przyniesie mi kawę. Mocną, czarną, poproszę - odparł O'Malley z uśmiechem.
- Oczywiście.
Tony wsiadł z mężczyzną do windy. Gdy tylko drzwi się zasunęły, O'Malley przycisnął guzik z numerem -2. Już po sekundzie jechali wgłąb ziemi, a Tony wbijał wzrok w swoje odbicie w lustrze. Mężczyzna robił to samo, poprawiając sobie garnitur.
- Nie bądź taki sztywny, dzieciaku - mruknął, szczerząc zęby, jakby sprawdzał, czy ma coś między nimi. - Jak tylko znajdziemy się na dole, profesor Trucker cię zbada. Musimy określić twoje zdolności i tym podobne. Nie bój się go. Może wygląda na trochę psychicznego, ale to równy gość.
- Będzie mnie badał? - zdziwił się lekko Tony. - Wszystkie moje badania ma pan w moich papierach, sir.
- Powiedzmy, że niefortunnie je zgubiłem, albo po prostu ich nie wziąłem ze sobą, więc musisz się trochę przemęczyć. Rozumiesz?
- Tak jest, sir.
Przez dwie sekundy jechali w ciszy. Potem O'Malley przypomniał sobie o kolejnej sprawie.
- Jeszcze jedno. Dzisiaj otrzymasz swoją pierwszą sprawę.
- Tak szybko, sir? - Tony zmarszczył brwi. - Nie chce mnie pan lepiej poznać? Mogę przecież nawalić...
- Chyba tego nie zrobisz, prawda? - zaśmiał się. - Nie sądzę, byś był taki głupi, Tony.
Chłopak pokiwał głową. Potem przypomniał sobie, że powinien stać wyprostowany. Gdy zjechali na odpowiedni poziom, winda się otworzyła, a oni wyszli do jasno oświetlonego korytarza. Przeszli pięć metrów, O'Malley wpisał kod i zeskanował siatkówkę oka, dzięki czemu otworzyły się duże, tytanowe drzwi. Weszli do okrągłego pomieszczenia. Było pełne jakichś urządzeń, metalowych stołów zawalonych dokumentami. Tony od razu zauważył trzy kamery przyczepione na ścianach. Lampy raziły go w oczy, ale ignorował to.
Zlustrował wzrokiem stojące przy prostokątny, białym, podświetlony stole osoby. Mężczyzna, mniej więcej w wieku sześćdziesięciu lat. Miał szare, ciemne oczy, haczykowaty nos i cienkie, popękane usta. Twarz poorana zmarszczkami wydawała się straszna. Ubrany był w kitel i chodaki.
Obok niego stała kobieta. Dwudziestoparolatka o brązowych oczach i brązowych włosach do ramion. Była szczupła, średniego wzrostu o miłym uśmiechu. Brwi miała niezbyt kobiece, ale to nie odejmowało jej uroku. Wręcz przeciwnie.
- Witamy - powiedziała kobieta. - Jestem Joana Kowalsky. A to profesor Edward Trucker. Miło nam ciebie poznać.
- Tony Devill - zasalutował.
- Skończ salutować - westchnął O'Malley wywracając oczami. - To się robi nudne.
- Dobrze, sir - bąknął Tony.
- Rozbierz się - powiedział nagle profesor Trucker. - I chodź za mną.
Rozpinając mundur poszedł za mężczyzną, który zatrzymał się przy drzwiach do osobnego pomieszczenie, mniejszego, ale bardzo podobnego do tego, z którego wyszli. Profesor pozwolił mu zostać w spodniach, ale bez skarpetek i butów. Tony stał teraz obok niego, bez koszulki, bez butów i bez munduru. Czuł się nieswojo.
- Wejdź do środka - polecił profesor, uruchamiając jakieś aparatury.
Tony popatrzył na ala komorę. Metalowe pręty tworzyły coś na podobiznę dłoni, która chciałaby się wokół niego zacisnąć i nigdy nie puścić, miażdżąc w swym destrukcyjnym uścisku.
Chłopak wszedł do środka, drżąc lekko z zimna. Na jego nagiej skórze pojawiła się gęsia skórka, ale zignorował ten fakt, przypatrując się starszemu mężczyźnie, który wpisywał jakieś hasła do komputera. Po chwili na ciele Tonye'go pojawiły się czerwone punkty wyznaczone przez małe lasery. Coś zaczęło pikać, jak bomba odliczająca czas do destrukcji.
W tym samym czasie O'Malley gapił się na cały ten proces przez kuloodporną szybę. Joana krzątała się z tyłu i przygotowywała dokumenty dla Tony'ego. Gdy profesor skanował ciało ciało, on rozmyślał o sytuacji, w której się znalazł.
Po dziesięciu minutach było po wszystkim. Chłopak wyszedł z komory i ubrał się. Potem podszedł do tego podświetlonego stołu i przesunął wzrokiem po rozrzuconych tam papierach.
- Dobrze, Tony. Twoją pierwszą sprawą jest Alex Someb - powiedziała pani Joana. - Jest synem Henry'ego Someba, który ma firmę komputerową. Podejrzewamy, że mężczyzna jest powiązany z między krajową grupą ludzi, która spiskuje przeciwko rządowi. Prawdopodobnie jego syn o tym wszystkim wie. Sam przemycił z Kolubmi pewien twardy dysk z poufnymi danymi.
- Chodzi o to, byś zaprzyjaźnił się z Alexem. Zyskał jego zaufanie - wytłumaczył O'Malley. - Potem po prostu zmusisz go do wyjawienia prawdy. Jeżeli coś sypnie o ojcu, będzie udupiony. Ale ty musisz wydobyć jak najwięcej informacji. Żebyśmy nie byli goli, jak zamkniemy jego i ojca. Musimy mieć dowody związane z tą grupą. Jak działają, ile osób jest w to zamieszane. Imiona i nazwiska. Wszystko.
Tony pokiwał głową. Zrozumiał. Joana zebrała dokumenty i podała mu je. Chłopak zerknął na zdjęcie w przelocie.
- Oczywiście chodzi o coś więcej niż przyjaźń, Tony - powiedziała nagle kobieta.
- To znaczy? - zdziwił się, marszcząc brwi.
- Alex jest gejem. Masz go uwieść - odparła z uśmiechem na ustach.
Chłopak popatrzył na nią urażony.
- Jestem hetero. Nie homo - zaperzył się.
- To nie ma znaczenia, chłopcze - wzruszył ramionami profesor Tucker. - Możesz być dalej hetero, udając geja.
Lecz jednak Tony nie był zbytnio przekonany.